Strony

wtorek, 23 sierpnia 2016

Rozdział XXII



- Czym jest Stowarzyszenie Mroku? – zapytałam, gdy byłam prawie pewna, że nikt nas nie ściga. De Wintera załatwiliśmy już na samym początku, a po nim nikt nie odważył się ruszyć w pościg, zapewne z myślą, że uciekły tylko dziewczyny, a ja tkwię w swoim pokoiku, niczego nieświadoma.
- Widzę twój wzrok, Angie – mruknął Will, przyglądając mi się w lusterku. Zignorowałam jego uwagę, bo miałam prawo patrzeć na nich podejrzliwie. – Wszystkiego dowiesz się na miejscu, bo ja nie nadaję się na trubadura.
- Ty do niczego się nie nadajesz – fuknęła Nina, zakładając ręce na piersi. – I patrz na drogę, a nie w to piekielne lusterko.
- Wątpisz w moje umiejętności jeździeckie? – spytał z wyrzutem, a Courtney parsknęła śmiechem, poklepując mnie po ramieniu.
- Wątpię w to, że posiadasz jakiekolwiek umiejętności – odpyskowała Rain, po czym odwróciła się w moją stronę.
- Stowarzyszenie Mroku znajduje się w Colchester, jakąś godzinę drogi stąd.
- Wiem, gdzie jest Colchester – powiedziałam, przewracając oczami. – Co to za sekta, to całe Stowarzyszenie?
- To nie żadna sekta – pisnął w odpowiedzi Todd, posyłając mi groźne spojrzenie. – Ten wasz Dom Żywiołów to sekta.
Nie odpowiedziałam, ponieważ nie chciałam wyjść na hipokrytkę, która broni to miejsce, równocześnie z niego uciekając.
- A wy kim jesteście? – zapytałam, wskazując na dwie Pół Anielice. – Jakimś podwójnymi agentkami?
- Nie do końca – odparła cicho Courtney, posyłając mi słaby uśmiech. – Przepraszam, Angie, ale nie możemy nic powiedzieć, dopóki nie spotkasz się z Joelem. On wszystko ci wyjaśni, obiecuję.
- Kto to Joel? – Zmarszczyłam brwi, coraz bardziej gubiąc się w tym wszystkim. I powoli zaczynałam żałować, że uciekłam razem z nimi. Mogłam zostać.
- Taka Przełożona z jajami – wyjaśnił Will, a Nina zdzieliła go w bok. Chłopak syknął z bólu i przez chwilę mierzył się spojrzeniami z Rain, ale pierwszy odpuścił, wracając do spokojnego kierowania Persefoną.
- To ktoś w rodzaju naszego mentora. Taki trochę dyrektor w całym tym rozgardiaszu – odpowiedziała usłużnie Brown, przeczesując palcami swoje włosy.
Nie pytałam o nic więcej, z prostego względu – zapewne nie otrzymałabym żadnej konkretnej odpowiedzi. Odwróciłam się w stronę brudnej szyby i wyjrzałam przez nią, cichutko wzdychając. W oddali widziałam spokojny nurt Tamizy, który po jakimś czasie zniknął mi z oczu, gdy wjechaliśmy na autostradę.
Oparłam czoło o chłodną szklaną taflę i przymknęłam oczy, zastanawiając się, co robią teraz moi przyjaciele. Wiem, że nie postąpiłam fair, zostawiając ich tam samych, w najgorszym możliwym momencie, ale ja nie mogłam tam zostać i dalej błądzić po omacku w tej sieci zakłamania. Bo wszyscy zatajali przede mną jakieś istotne fakty. Nawet moja własna mama.
Starałam się ukryć w najgłębszych zakamarkach pamięci widok Evelin, zwijającej się z bólu na swoim łóżku, twarzy Belli, kiedy pokłóciłyśmy się na stołówce oraz obietnicy, którą złożyłam Jace’owi i jego dziewczynie. Robiłam to tak wytrwale, że zmorzył mnie sen, który oddalił mnie od przyjaciół z taką samą skutecznością, jak pomarańczowy minivan.

***

Obudziłam się w momencie, gdy przejeżdżaliśmy obok tablicy informującej, że wjeżdżamy do Colchester.
- Wyspałaś się? – zapytała Courtney, na co ziewnęłam i przeciągnęłam się.
- Niespecjalnie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, rozmasowując obolały kark. Zasnęłam z twarzą przyklejoną do okna i w takiej pozycji spałam jakieś czterdzieści minut.
- Wyśpisz się, jak dojedziemy – wtrącił Todd, na co skwapliwie pokiwałam głową.
   Nie wierzyłam, że uda mi się zmrużyć oko w tym nowym miejscu, wśród obcych. Ba, ja nawet nie byłam przekonana, że chcę tam zostać! Bo nikt nie raczył mnie powiadomić, czego mogłam się spodziewać. A co, jeżeli to jakaś grupka pseudonaukowców, którzy przeprowadzają na ludziach jakieś dziwne eksperymenty? Nawet mowy nie ma, że bezgranicznie im zaufam, ale wolałam nie zdradzać swoich myśli i uśpić ich czujność na ile tylko będę mogła.
- To tutaj – wyszeptała Courtney, szturchając mnie w lewe ramię. Odwróciłam się w jej stronę i wyjrzałam przez okno.
   Moim oczom ukazała się prawdziwa forteca, otoczona wysokim ogrodzeniem, praktycznie dwa razy wyższym niż to, które otaczało Dom Żywiołów. Siedziba Stowarzyszenia Mroku była średniej wielkości, trójkondygnacyjnym pałacykiem, zbudowanym na rzucie kwadratu z narożnymi alkierzami w fasadzie. Korpus pałacu został pokryty dachem czterospadowym z czerwonej dachówki, a alkierze nakryte niewielkimi, strzelistymi wieżyczkami. Dwuskrzydłowe schody prowadzące do środka budynku były wparte na arkadach i wygięte w fantazyjny, wachlarzowaty kształt. Nad głównymi drzwiami znajdował się sporej wielkości balkon, wsparty na dwóch kolumnach. Cała elewacja była w kolorze bladej żółci, co bardzo gustownie komponowało się z równo przystrzyżonym frontowym trawnikiem i brukowanej ścieżce, poprowadzonej przez sam jego środek.
   Kiedy ja z zafascynowaniem podziwiałam całą budowlę, Will wjechał na teren Stowarzyszenia i zaparkował tuż przed okazałymi schodami, na których już ktoś stał i bacznie się nam przyglądał.
   Na drżących – po części z przerażenia, a także przez to, że za długo siedziałam w bezruchu – nogach, wyszłam z pojazdu i zatrzasnęłam za sobą drzwi Persefony. Wygładziłam swoją koszulkę i włosy, które zapewne przypominały gniazdo, gdzie zamieszkała świeżo upieczona parka drozdów i spojrzałam na nieznajomego, który nieśpiesznym krokiem ruszył w naszym kierunku. Chciałam zapytać którąś z dziewczyn, kim on jest, ale stały za daleko, a ja nie miałam odwagi do nich podejść. Zdałam sobie sprawę, że zostałam odseparowana i samotnie stałam po jednej stronie minivana, a Courtney, Nina i Will po drugiej.
   Mężczyzna w pierwszej kolejności podszedł do nich, dając mi chwilę na przypatrzenie się. Był wysoki i bardzo postawny, z szerokimi barkami i wąskimi biodrami. Miał kwadratowe czoło i kwadratowe, krzaczaste brwi i kruczoczarne, przydługawe włosy związane w kucyka tuż przy karku. Jego orli nos, gdy patrzyłam na niego z boku, dodawał mu powagi i sprawiał, że wyglądał… groźnie.
- Bardzo dobrze się spisaliście, ale dlaczego tak długo to trwało? – zapytał, a ja zadrżałam, słysząc jego niski głos. Przerażał nie tylko wyglądem.
- Mieliśmy trochę komplikacji – wyjaśniła Nina zadziwiająco potulnym głosem. – Ale obyło się bez szwanku.
   Przełknęłam ślinę, coraz bardziej obawiać rozmowy z tym mężczyzną, a coś mi świtało w głowie, że to sławetny Joel.
- Dobrze, bardzo dobrze. – Ich mentor pokiwał w zamyśleniu głową, po czym spojrzał na mnie przelotnie. – Możecie już iść, później was znajdę.
   Cała trójka zgodnie ruszyła w stronę wejścia, nie zwracając na mnie nawet uwagi. Założyłam ręce na piersi, gdy Joel nieśpiesznym krokiem ruszył w moją stronę, delikatnie się uśmiechając.
- Witam w Stowarzyszeniu Mroku – powiedział, lekko się kłaniając. – Jestem Joel i z chęcią odpowiem na twoje pytania.
- Angie – przedstawiłam się krótko, bez żadnych emocji.
   Mężczyzna był ode mnie wyższy o jakieś pięć centymetrów, aczkolwiek coś w nim sprawiało, że czułam się nieswojo.
- Przejdziemy się? – zapytał, wskazując na wąską ścieżkę, biegnącą od schodów, aż za cały budynek. Skinęłam krótko głowo i ruszyłam razem z nim, zachowując dystans. Nie wyglądał na osobę, której można ufać.
   Przez chwilę maszerowaliśmy w milczeniu, którą spożytkowałam na dokładniejsze rozejrzenie się po terenie Stowarzyszenia. Za głównym budynkiem znajdował się niewielki plac, na środku którego rósł stary, rozłożysty dąb. Niewielki teren zewsząd był otoczony mniejszymi, parterowymi przybudówkami, o niewiadomym dla mnie przeznaczeniu.
   Joel kierował się w stronę jednej z czterech ławek, które umieszczone były dookoła drzewa i odezwał się rzeczowym tonem, gdy tylko zajęliśmy na niej miejsca.
- W Stowarzyszeniu Mroku mieszkają ludzie z nadprzyrodzonymi zdolnościami, aby nauczyć się nad nimi panować i wykorzystywać do obrony siebie oraz innych. W tych przybudówkach, które tu widzisz – wskazał palcem na niewielkie budynki – mieszkają zwykli ludzie, którzy nie posiadają magicznych zdolności, ale wiedzą o istnieniu magii.
- Czyli to są Milczący? – spytałam, marszcząc brwi.
- Oczywiście, że nie! – fuknął, a ja podskoczyłam ze strachu, słysząc jego oburzenie. Patrzył na mnie z wyrzutem, jakbym powiedziała coś nie na miejscu. – Oni nie są przetrzymywani tutaj na siłę. Większość z nich tutaj pracuje, młodzież uczęszcza na lekcje, które organizowane są w głównym budynku, bardzo często też wiążą się na całe życie z osobami, które te magiczne zdolności posiadają.
- Więc dlaczego tutaj są? – zapytałam, nic z tego nie rozumiejąc. – Dlaczego nie mogą wrócić do cywilizacji?
- Ponieważ tutaj są bezpieczni – wyjaśnił natychmiast. – Nie grozi im tutaj atak Wygnańców, a nawet jeżeli – znajdą się osoby, które ich obronią.
   Nadal nic nie miało dla mnie sensu. Czułam się przytłoczona tymi nowymi informacjami, które nie wyjaśniły mi tak właściwie, nic. A przynajmniej nic, co naprawdę mnie interesowało. Problem leżał w tym, że nie wiedziałam, o co pytać.
   Joel zobaczył konsternację, malującą się na mojej twarzy i cicho westchnął.
- Pewnie interesuje cię, czym to miejsce różni się od Domu Żywiołu, co? – zagadnął i nie czekając na moją odpowiedź, kontynuował. – Istnieje jedna, kluczowa kwestia – autonomia. Stowarzyszenie Mroku nie podlega nikomu więcej, jak samemu sobie. Nikt z nas nie jest na usługach kogoś innego, nie wypełniamy cudzych rozkazów. Poza tym, zajmujemy się tymi samymi rzeczami, co tamci – walczymy z Wygnańcami, ale używamy trochę innych metod walki.
- Więc komu oni podlegają? – Byłam pełna obaw i nie do końca przekonana, że chciałam usłyszeć tą odpowiedź. A już na pewno nie uspokoiła mnie dziwna mina Joela, który nie chciał na mnie spojrzeć.
- Podlegają Milczącym – odpowiedział po chwili, bardzo słabym głosem. Wiedziałam, że nie chciałam tego usłyszeć. 
__________________________________________________________________________________

Wiem, nawaliłam. Nie było mnie tu przez osiem miesięcy i nawet nie zamierzam się tłumaczyć, bo nikogo to nie interesuje. Mogę tylko rzec, że to nie do końca było moje widzimisię i przez cały ten czas pamiętałam o tej historii. 
Rozdział niezbyt ciekawy, ale napisałam go, po tym, jak przeczytałam Wasze komentarze pod tym grudniowym i stwierdziłam, że ta nieliczna garstka, która tutaj jeszcze jest, zasłużyła na jakikolwiek odzew z mojej strony. Więc jestem. I postaram się dociągnąć tę historię do końca, w możliwie jak najkrótszym czasie. 
W między czasie zapraszam na mojego Wattpada (https://www.wattpad.com/user/Veronieex), gdzie jestem o wiele częściej, mam więcej opowiadań i szybciej odpowiem na jakieś skargi/zażalenia/upomnienia. Nie wstydźcie się, ja nie gryzę. :) 
Wydaję mi się, że to już wszystko. W razie czego - śmiało pytajcie, postaram się odpowiedzieć. Ale już wiecie, że żyję i nie porzuciłam "Niektóre rzeczy są kruche". 
Do napisania, 
Weronika.

6 komentarzy:

  1. Spokojnie ja zaczołem czytać dzisiaj i jestem już na tym rozdziale ponieważ opwiadanke jest ciekawe i bardzo dobrze mi się czyta. Czekam na następne rozdziały 😂😀👍

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę Cie tu nie było, ale fajnie że postanowiłaś dokończyć to :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo sie cieszę, że jesteś.
    Oby więcej !! :))

    OdpowiedzUsuń
  4. rok mija i nadal nic.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tęsknię za tym opowiadaniem

    OdpowiedzUsuń