Strony

niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział XIII

    Rozejrzałam się i ujrzałam Ninę, siedzącą na środku dachu. Po cichu ruszyłam w jej stronę. Dziewczyna mnie nie widziała, więc kiedy byłam już wystarczająco blisko, chrząknęłam znacząco. Szatynka gwałtownie się odwróciła i spojrzała na mnie przerażona.
- Ja… ja tylko… chciałam pooddychać – zaczęła szybko wyjaśniać, ale przerwałam jej ruchem dłoni.
- Nie tłumacz się, tylko następnym razem informuj, że gdzieś idziesz. Wszyscy cię szukają. – powiedziałam spokojnie.
Sama nie rozumiem, jak mogłam być aż tak rozluźniona. Przeżyłam jakieś deja vu albo wizję, a jestem istną oazą spokoju! To jest straszne. Z tego przerażenia mój mózg nie funkcjonuje tak, jak trzeba.
Dziewczyna pokiwała w zrozumieniu głową i nieśpiesznie wstała.
- Przepraszam – mruknęła, strzepując kurz ze spodni. – Możemy już iść – dodała, a ja ruszyłam przed siebie, chcąc jak najszybciej znaleźć się na ziemi.
Nie mogłabym latać. Za bardzo bałam się wysokości. A może nie tyle jej, co upadku z niej.
Zeszłam po drabinie i zerknęłam na Jace’a.
- Nina już idzie – wyjaśniłam ogólnikowo i wyszłam z pomieszczenia, nie czekając na nich. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że ze mną znowu coś się dzieje. I jak zwykle, to nie jest nic dobrego.
Zbiegłam po schodach na dół i wyszłam na dziedziniec. Wzięłam głęboki oddech i chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę fontanny. Usiadłam na marmurowym murku i spojrzałam na taflę wody.
Rany, co ze mną jest nie tak? Ja nie chciałam być żadnym potworem. Nie dość, że stałam się bestią, to jestem dziwadłem. I wszyscy, którzy się ze mną zadają, są uważani za popaprańców. To nie jest fajne.
Dotknęłam palcem wody i przyjrzałam się obręczom, które powstały pod wpływem mojego dotyku. To nie była magia; to po prostu fizyka.
- Ciekawa zależność, co? – Odwróciłam się przestraszona i spojrzałam na Damiena, który stał za mną. Wyglądał, jakby dopiero skończył ćwiczyć. Włosy miał w nieładzie, a czarna koszulka opinała zarys mięśni. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc jego słów. – Chodzi mi o to, że te kręgi stają się coraz większe i można to zinterpretować jako wyższość pewnych jednostek nad pozostałymi.
- Podobno wszyscy są sobie równi – zauważyłam.
Chłopak kiwnął lekko głową i usiadł po turecku na trawie.
- W teorii tak miało być. A potem pojawił się totalitaryzm, demokracja i magiczne Kręgi. Sama widzisz, jak jest.
- Mam rozumieć, że ruch fal jest przenośnią dziwnych związków między sześcioma osobami? – spytałam, unosząc brew.
Przytaknął.
- Dokładnie o to. Jedne okręgi są większe i oznaczają potężniejsze Kręgi.
- Nie – zaprzeczyłam głośno, kręcąc głową. Złapałam się za włosy i uniosłam głowę ku niebu. Wzięłam głęboki oddech i ponownie na niego spojrzałam. – Koła na wodzie to zjawisko interferencji, a nie poetycka przenośnia magii. Wy wszędzie na siłę próbujecie ją wepchnąć. Spadają liście? Dar od magii. Pada deszcz? Magia. Pies załatwia się pod krzakiem? To też magia! – krzyknęłam, wymachując rękami.
Może i nie miałam dzisiaj humoru, ale on potrafił sprawić, że spadam z dna jeszcze głębiej. To jest straszne, że ktoś, kto kiedyś sprawiał, że możesz sięgnąć chmur, nagle jest tym, dzięki któremu czujesz się jeszcze gorzej, chociaż wydawało ci się, że nie może już być beznadziejniej.
Kilka osób spojrzało się na nas dziwnie, a ja odrobinę pożałowałam swojego wybuchu. Teraz się zacznie.
- Mogłabyś się uspokoić? – spytał oschle, wstając.
I tyle z pogawędki. Co prawda, też byłam temu winna.
- Jasne – odparłam kpiąco – Ale nie przy tobie. Idę do Meg po relanium. – dodałam, po czym wstałam i go wyminęłam.
Czy ja nie mogę mieć chwili wytchnienia, tylko dla siebie? Czy wiecznie ktoś musi mi prawić morały, lekcje fizyki lub jeszcze coś innego?
Wbiegłam po schodach na piętro i weszłam do swojego pokoju, trzaskając drzwiami ze zdenerwowania. Wzięłam dwa głębokie oddechy, po czym odwróciłam się na pięcie i ponownie je otworzyłam – tym razem normalnie zamykając. Podobno wtedy zaczynamy czuć się lepiej. Czy pomogło? Nie wiem. Położyłam się na łóżku i ukryłam twarz w poduszce.
Nie uważałam nigdy Domu Żywiołów za swój dom i teraz też tak było. Kiedy coś jest twoją ostoją, sam zapach ukochanego jaśka powinien cię uspokoić i ukoić ból. Powinieneś zapomnieć – chociaż na chwilę – o zmartwieniach. Tutaj tak nie było. Moje obawy tylko się nasilały, a plątanina błędnych myśli dotkliwie dawała o sobie znać.
Usłyszałam pukanie do drzwi, ale postanowiłam je zignorować. Drażniło moje uszy, ale zacisnęłam zęby i nadal uporczywie tkwiłam na łóżku. Po kilku chwilach, ciche pukanie przerodziło się w szaleńcze walenie. Przekręciłam się na plecy i głośno westchnęłam. Moja przerwa od wszystkich potrwała siedem minut.
- Moment! – krzyknęłam, licząc, że osoba po drugiej stronie przestanie się dobijać. Przeliczyłam się.
Nieśpiesznie podniosłam się i przygładziłam włosy. Stanęłam przed drzwiami i otworzyłam je.
- Pali się, czy co? – zapytałam i spojrzałam na intruza.
Chyba trafiłam. Moim gościem była Bella. Ironia, nie? Jeszcze chwila mojego leżenia, a ona spaliłaby ten pokój.
- Zgubiłaś się w drodze z łóżka do drzwi? – spytała, unosząc brew.
Odsunęłam się, pozwalając jej wejść. Dziewczyna żwawym krokiem przekroczyła próg pokoju i usiadła przy biurku.
- Zaraz się zacznie palić – powiedziała.
Zmarszczyłam brwi, a dziewczyna wzruszyła ramionami. Sięgnęła po ramkę ze zdjęciami moimi oraz Kate i Andrew i zaczęła obracać ją w dłoni.
- Masz takie z Evelin i Jace’m? – zapytała, a ja pokręciłam głową. O co jej chodzi? – No to masz ostatnią okazję, aby sobie takie załatwić. Ich rodzice siedzą u Selene.
- Co?! – krzyknęłam.
Ile ja przeleżałam w tym łóżku? Dwie doby? Jest środa. Mieli przyjechać w sobotę!
- Gdybyś nie zniknęła w labiryncie swojego pokoju, wiedziałabyś o tym już kilkanaście minut wcześniej.
Zaklęłam pod nosem i wybiegłam z pokoju, wpadając na kogoś. Spojrzałam w górę i wyswobodziłam się z uścisku Troy’a. Mogło być gorzej.
- Gdzie ci się tak śpieszy? – spytał, marszcząc brwi.
- Widziałeś Jace’a i Evelin? – zapytałam, rozglądając się na boki.
- Chyba siedzą pod gabinetem Przełożonych – odparł, a ja kiwnęłam głową i pobiegłam przed siebie. – Coś się stało?! – krzyknął za mną.
- Później opowiem! – odkrzyknęłam, nie przestając biec. Nawet się nie odwróciłam.
Zbiegłam zdyszana na dół i rozejrzałam się. W oddali ujrzałam dwie sylwetki pod pokojem Selene. Nerwowym krokiem ruszyłam w ich stronę, skubiąc rąbek koszulki. Chciałam, aby ta droga trwała jak najdłużej. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć.
Jak na złość, w mgnieniu oka znalazłam się przy Aniołach. Chłopak siedział na ziemi, oparty o ścianę, a dziewczyna stała obok niego, patrząc tępo w przestrzeń.
- Cześć – powiedziałam cicho, spuszczając głowę.
- Hej – odparła brunetka, uśmiechając się lekko. Blondyn nic nie powiedział.
Nie miałam zielonego pojęcia, jak ugryźć ten niewygodny temat. No co? Miałam powiedzieć: „Mam informatora, który przekazał mi wieści, że przez mój upór rodzice chcą was stąd zabrać. Co macie mi do powiedzenia?”. Zdecydowanie nie.
- Wieści szybko się rozchodzą, prawda, Angie? – zapytał Jace, nie patrząc na mnie.
- Co masz na myśli? – spytałam, przygryzając wargę.
Łgarz, powiedział Upierdliwiec.
Doskonale wiem, że jestem kłamcą. Ale nie umiem spojrzeć im w oczy i powiedzieć, że wiem o wszystkim. I, że nie umiem im pomóc. Nie potrafię.
Chłopak głośno westchnął, po czym wstał i stanął naprzeciwko mnie.
- Wiem, że dla Isabelle jestem skończonym idiotom, ale mam resztki rozumu i umiem dodać dwa do dwóch. To miłe, że chciałyście nas tu zatrzymać, ale macie jeszcze mniej do gadania ode mnie i Evelin. A uwierz, że nie mamy prawie w ogóle prawa głosu.
- Zawsze jest jakieś wyjście – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
Blondyn przytaknął.
- Tak. I dla nas są nim drzwi tego budynku.
Jęknęłam.
- Angie, to nie jest tak, że my nie chcemy tutaj zostać – wtrąciła Evelin. – Robiliśmy wszystko, aby odwieść ich od tego pomysłu, słowo.
Pokiwałam głową w zrozumieniu i usiadłam na podłodze, przyciągając kolana pod brodę. Gestem dłoni wskazałam im, aby także usiedli, co zgodnie uczynili.
- Czyli to koniec? – zapytałam, patrząc na nich. Czułam nieznośną gulę w gardle.
Chciałam, aby tutaj zostali. To oni byli odpowiedzialni za tę komórkę Kręgu, która sprawiała, że jeszcze żyliśmy. Byli moim zastępczym rozsądkiem, gdy ten pierwotny gdzieś wyparował.
Anielica zamrugała kilka razy, po czym ścisnęła moją dłoń.
- Nie – zaprzeczyła. – Niektóre rzeczy są wieczne i nie mają prawa się zakończyć. 
__________________________________________________________________________________
Małe sprostowanie. Nikt nie potwierdził, że ten obcy facet jest ojcem Angie. To tylko Patric i ja bym mu nie wierzyła, słowo. 
Przepraszam, za opóźnia w publikacji rozdziału. Sprawy prywatne nie pozwoliły mi go dodać wcześniej. 
Weronika

7 komentarzy:

  1. Świetny jak zawsze. Kocham Kocham kocham. Chce więcej naszej głównej bohaterki i chłopaka który doprowadza ją do szału kocham tę dwójkę. Kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  2. więcej!! super jak zawsze :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział. Szkoda że Jace i Evelin prawdopodobnie opuszczą Angie i jej Krąg, ale mam nadzieję że nie opuszczą nas na zawsze. Czekam na nexta. Pozdr ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział.Czekam na nexta ...tylko proszę więcej Angie Damiena!

    OdpowiedzUsuń