piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział XVII

    Przez parę dni przeżyłam więcej niemiłych niespodzianek, niż przez ostatnie miesiące. I miałam tego po dziurki w nosie. Byłam zmęczona oraz miałam nadzieję, że niebiosa mi odpuszczą. Powiedzą coś w stylu: „Masz dzisiaj wolne, zaparz sobie herbaty i poprzebywaj z przyjaciółmi, przecież tak dawno ze sobą nie rozmawialiście”.
Czy mnie wysłuchały? Nie, oczywiście, że nie. To byłoby za piękne.
Kiedy rano wychodziłam z pokoju, usłyszałam jakieś krzyki na górze. Szybko zjawiłam się między tłumem gapiów, rozpychając się między nimi, aby coś zobaczyć. Mój wzrost skutecznie mi to utrudniał. Miałam wrażenie, że cały Dom Żywiołów zgromadził się pod czyimś pokojem.
- Patrz jak łazisz – syknął ktoś, kiedy niechcący uderzyłam go łokciem. Nawet się nie odwróciłam. Brnęłam do przodu, aż ktoś pociągnął mnie za ramię.
Zachwiałam się, a czyjeś silne ramiona objęły mnie w pasie. Zadarłam głowę i spojrzałam w oczy Damiena. Chłopak uśmiechnął się lekko, a ja odsunęłam się od niego na tyle, na ile pozwalał mi napierający na nas tłum.
- Co tu się dzieje?
Szatyn westchnął i przeczesał palcami włosy, unikając mojego wzroku. Nie wyglądał na skorego do tłumaczenia mi zaistniałej sytuacji.
- Evelin…
Nie musiał nic więcej dodawać. Odwróciłam się na pięcie i znowu zaczęłam przepychać, przeklinając się w myślach. Oczywiście, że stali pod pokojem Anielicy! Jak mogłam tego od razu nie pojąć?
Czułam, jak każda osoba, którą mijałam, nadeptywała mi na stopy lub popychała. Byłam zdeterminowana, ale w takiej sytuacji na pewno nie dotrę do Evelin w jednym kawałku. O ile w ogóle przeżyję ten labirynt ludzkich ciał.
- Do cholery jasnej, odsuńcie się! – krzyknęłam, nabierając powietrza w płuca. – Ta dziewczyna to nie jest obiekt muzealny, żeby ją oglądać!
Nie sądziłam, że moje darcie się coś da, ale przeżyłam miłe zaskoczenie. Jak na komendę wszyscy się rozstąpili, patrząc na mnie z zaciekawieniem i… podziwem? Nie wiem.  Wyprostowałam się i dumnie uniosłam głowę, przechodząc między nimi.
Z odległości kilku metrów widziałam, że ktoś stoi w drzwiach do pokoju Anielicy z założonymi rękami, stanowiąc jedyną przeszkodę dzielącą mnie od niej. Kiedy podeszłam bliżej i zobaczyłam ową osobę, sapnęłam ze złości.
- Czy pan nie powinien leżeć teraz w sali chorych? – wysyczałam, patrząc ze złością na Lockwoorda.
Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem i wzruszył ramionami.
- Rany Wampirów goją się szybciej, niż ludzi.
Prychnęłam.
- Biorąc pod uwagę, że pan prawie nie żył, to tempo w jakim pan wyzdrowiał jest zadziwiające.
- Nie wejdziesz tutaj, Angie. – Zignorował moją uwagę i spojrzał na mnie poważnie.
Zacisnęłam zęby.
- Nie pan o tym decyduje – warknęłam, zakładając ręce na piersi.
Wolno pokiwał głową, jakby nie bardzo wiedział, na co może sobie przy mnie pozwolić. Bądź co bądź, tam była moja przyjaciółka, a ten buc utrudniał mi spotkanie z nią! Nie wiedział, do czego jestem zdolna.
- Myślę, że Cecile nie byłaby zadowolona, gdybyś teraz odwiedziła Evelin.
Uniosłam brew.
- Czyżby? Wydaję mi się, że to Selene odpowiada za Anioły.
- Ale ona odpowiada za ciebie – zauważył. – Nie pakuj się w kolejne kłopoty.
To była już przesada. On będzie mi mówił, co mam robić? Kim on, do diaska, jest? Panoszy się tutaj, jakby był niewiadomo kim, a prawda jest taka, że jest nic nieznaczącym zerem. Wampirem, którego uratowała banda dzieciaków. Cudem uszedł z życiem i teraz będzie mi rozkazywał? Niedoczekanie jego.
- To nie pańska sprawa, co robię – powiedziałam spokojnie, po czym zrobiłam krok do przodu. Nie chciałam się z nim bić, ani nic z tych rzeczy. Sama nie wiem, co wtedy myślałam, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, aby używać przemocy.
Ale jednak ktoś wpadł na ten pomysł.
Poczułam szarpnięcie za ramię, a potem jakaś osoba pociągnęła mnie w tłum, który ponownie się wymieszał, niszcząc drogę, którą dla mnie przygotował. Znowu zapanował chaos i przepychanki, Nie odwróciłam się, aby zobaczyć, kto to. Przez cały czas patrzyłam na Lockwoorda, który przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Kiedy wreszcie zniknął mi z oczu, odwróciłam się i wyszarpnęłam rękę, stając twarzą w twarz z rozwścieczonym de Winterem.
- Czyś ty ogłupiała? – wysyczał, nachylając się w moją stronę. Staliśmy na końcu korytarza, z dala od tłumu, który powoli zaczął się rozchodzić.
Prychnęłam.
- Ja ogłupiałam? To wy otoczyliście jej pokój, jakby była jakąś atrakcją turystyczną! Wy! – powiedziałam, wskazując na niego oskarżycielsko palcem. – Co to, do cholery, za polityka, skoro ja nie mogę odwiedzić Evelin, a ten gbur mi rozkazuje?!
- Takie są zasady – odparł spokojnie, patrząc na mnie jak na krnąbrnego dzieciaka.
- Zasady? – prychnęłam. – Odizolowanie od przyjaciół i otrzymanie ochrony od OBCEGO faceta? To są te twoje zasady? Anarchia byłaby lepsza!
- Ty nic nie rozumiesz – westchnął, kręcąc głową.
- Tak? Ameryka odkryta! Ciekawe, dlaczego nie rozumiem. Bo nikt nie miał zamiaru mi nic wyjaśnić! – warknęłam, odpychając go lekko od siebie.
Odwróciłam się na pięcie i zbiegłam na dół, kierując się w stronę stołówki. Byłam bliska wybuchu. Rozzłoszczona pchnęłam drzwi prowadzące do jadalni i tempem sprintera przemierzyłam odległość dzielącą mnie od mojego stolika, przy którym siedziała Bella i Jace. Zajęłam swoje miejsce i uderzyłam ręką o blat stołu, dając upust swojej złości, która się we mnie gotowała.
- Opanuj hormony – powiedziała oschle Isabelle, nachylając się nad miską płatków. Łypnęłam na nią gniewnie i zacisnęłam ręce w pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę.  
- To zrób coś z wielmożnym panem Lockwoordem.
- Kochana, wyglądam ci na płatnego zabójcę? – zapytała, spoglądając na mnie z politowaniem. – Albo darmowego? Nie wydaję mi się, abyś miała z czego opłacić takie usługi.
- Nie przejmujesz się tym, że miesza się w sprawy Domu? – sapnęłam, unosząc brew i ignorując jej uwagę o moich funduszach. Wiedziałam, że chciała mnie rozbawić, ale w tym momencie nie było mi do śmiechu.  
- Angie, w te sprawy od dawna mieszają się osoby do tego niepowołane. Może tak dla odmiany ten facet zrobi tutaj porządek?
- Albo większy syf – mruknęłam pod nosem tak, że tego nie dosłyszała.
Kiedy to powiedziałam do stolika podeszły Courtney i Nina, patrząc na nas w konsternacji.
Zastanawiają się, jak dać stąd drapaka stwierdził Upierdliwiec, a ja prawie parsknęłam na głos śmiechem.
No tak. W tę sobotę mają zamiar uciec. Jest wtorek. Na pewno zaczynają obmyślać jakiś plan, o ile już go nie mają.
Zajęły swoje miejsca i spojrzały na Jace’a pytająco.
- Gdzie Evelin? – spytała Nina.
Jakby je jeszcze to naprawdę interesowało.
Mimo to, sama nadstawiłam uszu, kiedy chłopak głośno odchrząknął. Musiał coś wiedzieć, bo kto, jak nie on?
- Evelin przez pewien czas będzie… niedysponowana – powiedział ostrożnie, patrząc na mnie porozumiewawczo. Wiedziałam, o co mu chodzi. Nie chciał im za dużo zdradzać, bo im nie ufał. Nie miał do tego podstaw. Nikt nie miał, a ja już w szczególności.
Owszem, mogłabym komuś zgłosić, że trzeba mieć je na oku, bo będą próbowały zwiać. Miałam ku temu podstawy, a ostrożności nigdy za wiele. Ale stwierdziłam, że nie warto. Mogę tę wiedzę wykorzystać w korzystniejszy dla siebie sposób.
Teraz każda informacja jest na wagę złota.

***

Wyszliśmy na korytarz i skierowaliśmy w stronę małej sali. Dziewczyny nie wypytywały o stan Evelin, a ja postanowiłam, że zapytam o to Jace’a na osobności. Tak będzie najlepiej. I najbezpieczniej.
Cała czwórka szła przodem, debatując głośno na jakiś temat. Nie zwracałam na nich uwagi, bo nie czułam się najlepiej. Od jakiegoś czasu kręciło mi się w głowie, a żołądek niemiłosiernie się skurczył. Oparłam się o ścianę w chwili, kiedy tępe pulsowanie dopadło moje skronie. To było nie do zniesienia. Zamknęłam oczy i zaczęłam płytko oddychać. Na sekundę spojrzałam przed siebie – na korytarzu nie było nikogo, kto mógłby wezwać pomoc. Chwilę potem obraz zaczął migać mi przed oczami, a następnie coś mnie pochłonęło.
Tak jak wtedy, kiedy szukaliśmy Niny.

***

Usłyszałam rozdzierający krzyk i gwałtownie się odwróciłam, czego natychmiast pożałowałam.
Znajdowałam się w tak dobrze znanym pokoju o przyjemnie zielonych ścianach. W królestwie Evelin. To ona krzyczała. Leżała na brzuchu na swoim łóżku, jej bluzka na plecach była cała w strzępach, a dziewczyna patrzyła zbolałym wzrokiem dokładnie na mnie. A raczej przeze mnie.
Zerknęłam przez ramię i jęknęłam. To Lockwoord.
- Ile to jeszcze potrwa? – wyszeptała Anielica, blada jak ściana. Widziałam, jaki ból sprawia jej odezwanie się. Krajało mi się serce.
Mężczyzna westchnął i zrobił krok do przodu.
- To dopiero początek, Evelin. Dopiero formułują się blizny, w których potem urosną skrzydła. Musisz być cierpliwa.
- Ciekawe czy powiedziałby pan to samo, gdyby czuł to, co ja. Jakby ktoś rozwalał panu łopatki siekierą. Lub młotem pneumatycznym.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Byłam z niej dumna, że tak go potraktowała. Szatyn spasował i wyszedł z pokoju, zostawiając ją samą. Zapewne nie odszedł daleko – byłam święcie przekonana, że czeka za drzwiami.
Podeszłam do przyjaciółki i uklęknęłam przy niej. Kątem oka spojrzałam na jej plecy i syknęłam. Przecinały je dwie, brzydko wyglądając szramy. Zaczynały się przy łopatkach i kończyły w połowie pleców, tworząc literę V.
Już rozumiałam, o co było to poranne zamieszanie. Evelin staje się prawdziwym Aniołem.
Widziałam, jak przez jej twarz przechodzi grymas bólu, a ona sama próbuje nie krzyknąć. Zacisnęła ręce na prześcieradle, a kiedy głośno krzyknęła, chciałam pogłaskać ją po głowie. Ale nie mogłam tego zrobić.
Tak jak wtedy, kiedy chciałam pobiec do Niny, coś mnie od niej odgradzało. Jakaś niewidzialna ściana, oddzielającą mnie od całego zamieszania.
W tym samym momencie do pokoju wbiegł Lockwoord, a ja odsunęłam się, nie chcąc, aby mnie poturbował, chociaż to był raczej niemożliwe, ale przezorny zawsze ubezpieczony, prawda?
Wyprostowałam się i stanęłam przy biurku dziewczyny, kiedy poczułam ponowne zawroty głowy. Jęknęłam, kiedy obraz zaczął wirować, aby po chwili całkowicie się zamazać.

6 komentarzy:

  1. Nooo dzieje sie !!! Czekam na nexta ❤Jula

    OdpowiedzUsuń
  2. Nooooooooooł ! Czemu takie krótkie? Czemu takie krótkie się ja pytam?!
    Evelin staje się aniołem... a więc akcja się rozkręca.
    Angie de Winter (tak de Winter nie przeczytałaś źle :p ) jak zwykle nic nie wie, nie licząc planowanej ucieczki tych dwóch, których nie lubię ( Nie przypadły mi do gustu, to raczej diabły, a nie anioły. Ach ta ironia opowiadań...), więc wyżywa się nią stole w stołówce. Jak już mówiłam, akcja się rozkręca, jeszcze się okaże, że Lockwoord jest jej ojcem... ( -Angie, jestem Twoim ojcem... c.d.n. huehue c: ) u Ciebie nigdy nic nie wiadomo, a zaprawdę powiadam wam, ten Lockwoord to dziwny typ... Dziwny, powiadam.
    A więc czekam no następny rozdział, pozdrawiam i weny życzę :3
    ~Lumbi

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział genialny! Już nie mogę się doczekać na nexa. Mimo że co przynajmniej 2tygodbie są dodawa.e nowe rozdziały to ja i tak nie wytrzymuje i musze przynajmniej 3-4 razy w tyg. Sprawdzać:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Minął miesiąc a rozdziału brak :o :( Kiedy next już nie mogę czekać ;)

    OdpowiedzUsuń