wtorek, 23 sierpnia 2016

Rozdział XXII



- Czym jest Stowarzyszenie Mroku? – zapytałam, gdy byłam prawie pewna, że nikt nas nie ściga. De Wintera załatwiliśmy już na samym początku, a po nim nikt nie odważył się ruszyć w pościg, zapewne z myślą, że uciekły tylko dziewczyny, a ja tkwię w swoim pokoiku, niczego nieświadoma.
- Widzę twój wzrok, Angie – mruknął Will, przyglądając mi się w lusterku. Zignorowałam jego uwagę, bo miałam prawo patrzeć na nich podejrzliwie. – Wszystkiego dowiesz się na miejscu, bo ja nie nadaję się na trubadura.
- Ty do niczego się nie nadajesz – fuknęła Nina, zakładając ręce na piersi. – I patrz na drogę, a nie w to piekielne lusterko.
- Wątpisz w moje umiejętności jeździeckie? – spytał z wyrzutem, a Courtney parsknęła śmiechem, poklepując mnie po ramieniu.
- Wątpię w to, że posiadasz jakiekolwiek umiejętności – odpyskowała Rain, po czym odwróciła się w moją stronę.
- Stowarzyszenie Mroku znajduje się w Colchester, jakąś godzinę drogi stąd.
- Wiem, gdzie jest Colchester – powiedziałam, przewracając oczami. – Co to za sekta, to całe Stowarzyszenie?
- To nie żadna sekta – pisnął w odpowiedzi Todd, posyłając mi groźne spojrzenie. – Ten wasz Dom Żywiołów to sekta.
Nie odpowiedziałam, ponieważ nie chciałam wyjść na hipokrytkę, która broni to miejsce, równocześnie z niego uciekając.
- A wy kim jesteście? – zapytałam, wskazując na dwie Pół Anielice. – Jakimś podwójnymi agentkami?
- Nie do końca – odparła cicho Courtney, posyłając mi słaby uśmiech. – Przepraszam, Angie, ale nie możemy nic powiedzieć, dopóki nie spotkasz się z Joelem. On wszystko ci wyjaśni, obiecuję.
- Kto to Joel? – Zmarszczyłam brwi, coraz bardziej gubiąc się w tym wszystkim. I powoli zaczynałam żałować, że uciekłam razem z nimi. Mogłam zostać.
- Taka Przełożona z jajami – wyjaśnił Will, a Nina zdzieliła go w bok. Chłopak syknął z bólu i przez chwilę mierzył się spojrzeniami z Rain, ale pierwszy odpuścił, wracając do spokojnego kierowania Persefoną.
- To ktoś w rodzaju naszego mentora. Taki trochę dyrektor w całym tym rozgardiaszu – odpowiedziała usłużnie Brown, przeczesując palcami swoje włosy.
Nie pytałam o nic więcej, z prostego względu – zapewne nie otrzymałabym żadnej konkretnej odpowiedzi. Odwróciłam się w stronę brudnej szyby i wyjrzałam przez nią, cichutko wzdychając. W oddali widziałam spokojny nurt Tamizy, który po jakimś czasie zniknął mi z oczu, gdy wjechaliśmy na autostradę.
Oparłam czoło o chłodną szklaną taflę i przymknęłam oczy, zastanawiając się, co robią teraz moi przyjaciele. Wiem, że nie postąpiłam fair, zostawiając ich tam samych, w najgorszym możliwym momencie, ale ja nie mogłam tam zostać i dalej błądzić po omacku w tej sieci zakłamania. Bo wszyscy zatajali przede mną jakieś istotne fakty. Nawet moja własna mama.
Starałam się ukryć w najgłębszych zakamarkach pamięci widok Evelin, zwijającej się z bólu na swoim łóżku, twarzy Belli, kiedy pokłóciłyśmy się na stołówce oraz obietnicy, którą złożyłam Jace’owi i jego dziewczynie. Robiłam to tak wytrwale, że zmorzył mnie sen, który oddalił mnie od przyjaciół z taką samą skutecznością, jak pomarańczowy minivan.

***

Obudziłam się w momencie, gdy przejeżdżaliśmy obok tablicy informującej, że wjeżdżamy do Colchester.
- Wyspałaś się? – zapytała Courtney, na co ziewnęłam i przeciągnęłam się.
- Niespecjalnie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, rozmasowując obolały kark. Zasnęłam z twarzą przyklejoną do okna i w takiej pozycji spałam jakieś czterdzieści minut.
- Wyśpisz się, jak dojedziemy – wtrącił Todd, na co skwapliwie pokiwałam głową.
   Nie wierzyłam, że uda mi się zmrużyć oko w tym nowym miejscu, wśród obcych. Ba, ja nawet nie byłam przekonana, że chcę tam zostać! Bo nikt nie raczył mnie powiadomić, czego mogłam się spodziewać. A co, jeżeli to jakaś grupka pseudonaukowców, którzy przeprowadzają na ludziach jakieś dziwne eksperymenty? Nawet mowy nie ma, że bezgranicznie im zaufam, ale wolałam nie zdradzać swoich myśli i uśpić ich czujność na ile tylko będę mogła.
- To tutaj – wyszeptała Courtney, szturchając mnie w lewe ramię. Odwróciłam się w jej stronę i wyjrzałam przez okno.
   Moim oczom ukazała się prawdziwa forteca, otoczona wysokim ogrodzeniem, praktycznie dwa razy wyższym niż to, które otaczało Dom Żywiołów. Siedziba Stowarzyszenia Mroku była średniej wielkości, trójkondygnacyjnym pałacykiem, zbudowanym na rzucie kwadratu z narożnymi alkierzami w fasadzie. Korpus pałacu został pokryty dachem czterospadowym z czerwonej dachówki, a alkierze nakryte niewielkimi, strzelistymi wieżyczkami. Dwuskrzydłowe schody prowadzące do środka budynku były wparte na arkadach i wygięte w fantazyjny, wachlarzowaty kształt. Nad głównymi drzwiami znajdował się sporej wielkości balkon, wsparty na dwóch kolumnach. Cała elewacja była w kolorze bladej żółci, co bardzo gustownie komponowało się z równo przystrzyżonym frontowym trawnikiem i brukowanej ścieżce, poprowadzonej przez sam jego środek.
   Kiedy ja z zafascynowaniem podziwiałam całą budowlę, Will wjechał na teren Stowarzyszenia i zaparkował tuż przed okazałymi schodami, na których już ktoś stał i bacznie się nam przyglądał.
   Na drżących – po części z przerażenia, a także przez to, że za długo siedziałam w bezruchu – nogach, wyszłam z pojazdu i zatrzasnęłam za sobą drzwi Persefony. Wygładziłam swoją koszulkę i włosy, które zapewne przypominały gniazdo, gdzie zamieszkała świeżo upieczona parka drozdów i spojrzałam na nieznajomego, który nieśpiesznym krokiem ruszył w naszym kierunku. Chciałam zapytać którąś z dziewczyn, kim on jest, ale stały za daleko, a ja nie miałam odwagi do nich podejść. Zdałam sobie sprawę, że zostałam odseparowana i samotnie stałam po jednej stronie minivana, a Courtney, Nina i Will po drugiej.
   Mężczyzna w pierwszej kolejności podszedł do nich, dając mi chwilę na przypatrzenie się. Był wysoki i bardzo postawny, z szerokimi barkami i wąskimi biodrami. Miał kwadratowe czoło i kwadratowe, krzaczaste brwi i kruczoczarne, przydługawe włosy związane w kucyka tuż przy karku. Jego orli nos, gdy patrzyłam na niego z boku, dodawał mu powagi i sprawiał, że wyglądał… groźnie.
- Bardzo dobrze się spisaliście, ale dlaczego tak długo to trwało? – zapytał, a ja zadrżałam, słysząc jego niski głos. Przerażał nie tylko wyglądem.
- Mieliśmy trochę komplikacji – wyjaśniła Nina zadziwiająco potulnym głosem. – Ale obyło się bez szwanku.
   Przełknęłam ślinę, coraz bardziej obawiać rozmowy z tym mężczyzną, a coś mi świtało w głowie, że to sławetny Joel.
- Dobrze, bardzo dobrze. – Ich mentor pokiwał w zamyśleniu głową, po czym spojrzał na mnie przelotnie. – Możecie już iść, później was znajdę.
   Cała trójka zgodnie ruszyła w stronę wejścia, nie zwracając na mnie nawet uwagi. Założyłam ręce na piersi, gdy Joel nieśpiesznym krokiem ruszył w moją stronę, delikatnie się uśmiechając.
- Witam w Stowarzyszeniu Mroku – powiedział, lekko się kłaniając. – Jestem Joel i z chęcią odpowiem na twoje pytania.
- Angie – przedstawiłam się krótko, bez żadnych emocji.
   Mężczyzna był ode mnie wyższy o jakieś pięć centymetrów, aczkolwiek coś w nim sprawiało, że czułam się nieswojo.
- Przejdziemy się? – zapytał, wskazując na wąską ścieżkę, biegnącą od schodów, aż za cały budynek. Skinęłam krótko głowo i ruszyłam razem z nim, zachowując dystans. Nie wyglądał na osobę, której można ufać.
   Przez chwilę maszerowaliśmy w milczeniu, którą spożytkowałam na dokładniejsze rozejrzenie się po terenie Stowarzyszenia. Za głównym budynkiem znajdował się niewielki plac, na środku którego rósł stary, rozłożysty dąb. Niewielki teren zewsząd był otoczony mniejszymi, parterowymi przybudówkami, o niewiadomym dla mnie przeznaczeniu.
   Joel kierował się w stronę jednej z czterech ławek, które umieszczone były dookoła drzewa i odezwał się rzeczowym tonem, gdy tylko zajęliśmy na niej miejsca.
- W Stowarzyszeniu Mroku mieszkają ludzie z nadprzyrodzonymi zdolnościami, aby nauczyć się nad nimi panować i wykorzystywać do obrony siebie oraz innych. W tych przybudówkach, które tu widzisz – wskazał palcem na niewielkie budynki – mieszkają zwykli ludzie, którzy nie posiadają magicznych zdolności, ale wiedzą o istnieniu magii.
- Czyli to są Milczący? – spytałam, marszcząc brwi.
- Oczywiście, że nie! – fuknął, a ja podskoczyłam ze strachu, słysząc jego oburzenie. Patrzył na mnie z wyrzutem, jakbym powiedziała coś nie na miejscu. – Oni nie są przetrzymywani tutaj na siłę. Większość z nich tutaj pracuje, młodzież uczęszcza na lekcje, które organizowane są w głównym budynku, bardzo często też wiążą się na całe życie z osobami, które te magiczne zdolności posiadają.
- Więc dlaczego tutaj są? – zapytałam, nic z tego nie rozumiejąc. – Dlaczego nie mogą wrócić do cywilizacji?
- Ponieważ tutaj są bezpieczni – wyjaśnił natychmiast. – Nie grozi im tutaj atak Wygnańców, a nawet jeżeli – znajdą się osoby, które ich obronią.
   Nadal nic nie miało dla mnie sensu. Czułam się przytłoczona tymi nowymi informacjami, które nie wyjaśniły mi tak właściwie, nic. A przynajmniej nic, co naprawdę mnie interesowało. Problem leżał w tym, że nie wiedziałam, o co pytać.
   Joel zobaczył konsternację, malującą się na mojej twarzy i cicho westchnął.
- Pewnie interesuje cię, czym to miejsce różni się od Domu Żywiołu, co? – zagadnął i nie czekając na moją odpowiedź, kontynuował. – Istnieje jedna, kluczowa kwestia – autonomia. Stowarzyszenie Mroku nie podlega nikomu więcej, jak samemu sobie. Nikt z nas nie jest na usługach kogoś innego, nie wypełniamy cudzych rozkazów. Poza tym, zajmujemy się tymi samymi rzeczami, co tamci – walczymy z Wygnańcami, ale używamy trochę innych metod walki.
- Więc komu oni podlegają? – Byłam pełna obaw i nie do końca przekonana, że chciałam usłyszeć tą odpowiedź. A już na pewno nie uspokoiła mnie dziwna mina Joela, który nie chciał na mnie spojrzeć.
- Podlegają Milczącym – odpowiedział po chwili, bardzo słabym głosem. Wiedziałam, że nie chciałam tego usłyszeć. 
__________________________________________________________________________________

Wiem, nawaliłam. Nie było mnie tu przez osiem miesięcy i nawet nie zamierzam się tłumaczyć, bo nikogo to nie interesuje. Mogę tylko rzec, że to nie do końca było moje widzimisię i przez cały ten czas pamiętałam o tej historii. 
Rozdział niezbyt ciekawy, ale napisałam go, po tym, jak przeczytałam Wasze komentarze pod tym grudniowym i stwierdziłam, że ta nieliczna garstka, która tutaj jeszcze jest, zasłużyła na jakikolwiek odzew z mojej strony. Więc jestem. I postaram się dociągnąć tę historię do końca, w możliwie jak najkrótszym czasie. 
W między czasie zapraszam na mojego Wattpada (https://www.wattpad.com/user/Veronieex), gdzie jestem o wiele częściej, mam więcej opowiadań i szybciej odpowiem na jakieś skargi/zażalenia/upomnienia. Nie wstydźcie się, ja nie gryzę. :) 
Wydaję mi się, że to już wszystko. W razie czego - śmiało pytajcie, postaram się odpowiedzieć. Ale już wiecie, że żyję i nie porzuciłam "Niektóre rzeczy są kruche". 
Do napisania, 
Weronika.

wtorek, 29 grudnia 2015

Rozdział XXI

      - Nigdzie z wami nie pojadę – oznajmiłam dosadnie, zakładając ręce na piersi. Will uniósł jedną brew i zrobił krok w moją stronę. Odskoczyłam najdalej jak potrafiłam i oparłam się plecami o pień dębu.
- I co zrobisz? Wrócisz tam – odezwał się, wskazując palcem za siebie, zapewne w stronę Domu, bo dokąd indziej mogłabym się udać? – Oni już wiedzą, że zniknęłaś i wierz mi, nie przyjmą cię z otwartymi ramionami.
- Zdziwiłbyś się – prychnęłam, kręcąc głową. Musieli to zrobić. Nie mogli mnie wyrzucić. Byłam im potrzebna, wiedziałam o tym.
- Pobudka, królewno! – krzyknął, machając ręką. – Zdaję mi się, że pokłóciłaś się z najlepszą przyjaciółką, a jakiś facet, który pojawił się z nikąd, zaczął się rządzić i wszyscy go słuchają. Chcesz wrócić do tego? – spytał cicho, robiąc krok w moją stronę.
Nie chciałam. Mimo wszystko nie chciałam tam wrócić, bo oni nie chcieli mi pomóc. Nie wiedziałam, czy oni także mi pomogą, ale byli lepszą opcją niż Dom Żywiołów. Teraz każda opcja wydawała się lepsza.
- Zgoda – mruknęłam, opuszczając bezwiednie ręce. – Pojadę z wami, pod warunkiem, że mi pomożecie.
- Chyba nawet wiem w czym – odparł Will, uśmiechając się półgębkiem. – Zacznijmy od początku, dobrze? – Pokiwałam głową, a on wyciągnął w moją stronę rękę. – William Todd.
Na moment się zawahałam, ale uścisnęłam jego rękę.
- Angelina Tamblyn.
- Dobra, więc skoro część oficjalną mamy za sobą, może się stąd ewakuujemy? – wtrąciła zdenerwowana Nina, wskazując dłonią na Dom Żywiołów, którego nie było widać między drzewami. Jednak krzyki już dało się słyszeć.
- Mają psy gończe? – spytał Will, przestępując z nogi na nogę. W osłupieniu patrzył przed siebie, po omacku grzebiąc w kieszeniach.
- Mają de Wintera – odparłam, nasłuchując.
- Idą. Rozdzielili się – powiedziała Courtney, przykucając. Położyła ręce na ziemi i zamknęła oczy, biorąc głęboki oddech.
- Z której strony? – spytał chłopak, nie patrząc na żadną z nas.
- Z każdej. Rozdzielili się – odpowiedziała Nina.
- Dobra, ile mamy czasu? – zapytał ponownie, przetrzepując kieszenie swojej kurtki.
- Tak właściwie, Todd, to go nie mamy – prychnęła Courtney, wstając. Brunet zaklął pod nosem.
- Do diabła, co ty wyprawiasz?! – wysyczała Brown, mierząc go złowrogim spojrzeniem.
- Ratuję wasze niewdzięczne tyłki – odpowiedział po chwili, pokazując kluczki do samochodu.
To mogło nam wiele ułatwić, a przynajmniej tak mi się wydawało.
- Nie żartuj, że przyjechałeś tym złomem – jęknęła Rain, ukrywając twarz w dłoniach. Cóż, jak widać nie do końca jesteśmy uratowani.
- Nie obrażaj Persefony! – pisnął, przyciskając do piersi kluczki.
- Nie obrażam żony Hadesa, kretynie – prychnęła Pół Anielica, zakładając ręce na piersi. – Obrażam tego wraka.
- Chętnie posłuchałabym dalej tej interesującej wymiany zdań – warknęła Nina, podchodząc do Willa. – Ale na ogonie siedzi nam banda wyćwiczonych w walce frajerów i jeżeli nie chcesz robić za ich maskotkę, ruszaj tyłek i zaprowadź nas do samochodu.
Chłopak pokiwał głową i ruszył przed siebie, zerkając na mnie przez ramię. Dogoniłam ich i zrównałam się z Niną, która zabijała wzrokiem plecy Todda. Brunet zwinnie manewrował między drzewami, nie wysilając się zbytnio, aby zachować ciszę. Deptał każdą możliwą gałązkę i rozkopywał opadłe liście, które nieprzyjemnie szeleściły.
- Wiesz, ilu ich jest? – odezwałam się cicho do Niny.
- Wielu – odparła szeptem, spoglądając za siebie. - Wyczułam Damiena i Patrica. Na pewno reszta też do nich dołączyła.
- Jak ty to zrobiłaś? – zapytałam, zerkając na nią szeroko otwartymi oczami. Spojrzała na mnie pytająco, nie rozumiejąc moich słów. – Jak ich wyczułaś? – uściśliłam.
- W Domu uczą was tylko, jak walczyć Żywiołami, ale one mają szerokie zastosowanie – odparła z pogardą. – Spójrz na Courtney – dodała, wskazując palcem na koleżankę, która szła przed nami razem z Willem. – Potrafi wyczuć za pomocą delikatnego drgania podłoża, jak daleko znajdują się ludzie lub jakiekolwiek inne stworzenie. Ma bardzo czuły zmysł dotyku. Ja za to potrafię wyczuć zagrożenie, ale tylko jeżeli wiatr wieje z odpowiedniej strony.
- Czyli masz wyostrzony zmysł węchu? – spytałam, schylając się, aby przejść pod jedną z niżej osadzonych gałęzi.
- Dokładnie. Bronić można się na wiele sposobów. Uciekanie jest jednym z nich, a my potrafimy wykorzystać do tego Żywioły.
- Dobra, a co z Ogniem i Wodą? – zapytałam, patrząc na nią wyczekująco.
- Fajnie jest być odpornym na poparzenia, co? Albo umieć wytrzymać pod wodą dłużej, niż zwykli ludzie, prawda? Wszystko można wykorzystać, Angie, pod warunkiem, że wiesz jak.
Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, bo znaleźliśmy się na niewielkiej polanie, na środku której zaparkowano pomarańczowego minivana.
- Oto wasza limuzyna, drogie panie – powiedział Will, otwierając drzwi od strony kierowcy.
- Ten kolor wcale nie rzuca się w oczy. Wcale – mruknęłam, a Nina pokiwała głową na moje słowa.
- Przysięgam, że kiedy nauczę się kontrolować wiatr, zepchnę tę kupę żelastwa w przepaść.
- Pomogę ci – dodała Courtney, klepiąc pocieszająco koleżankę po ramieniu.
Zapakowaliśmy się do samochodu – ja i Brown z tyłu, a Will z Rain z przodu. Słyszałam, jak Nina mruczy pod nosem coś o niedopaleniu się silnika, ale jej obawy szybko się rozwiały, kiedy Todd przekręcił kluczyki w stacyjce, a maszyna głośno zawarczała.
- Nie dość, że ma bardzo maskujący kolor, to jeszcze jest cichy. Cud, a nie auto – parsknęłam, rozśmieszając obie dziewczyny.
- Grabisz sobie, Angie – powiedział ostrzegawczo chłopak, patrząc na mnie we wstecznym lusterku.
- Jak ten rzęch zatrzyma się na środku drogi to ty sobie nagrabisz – stwierdziła złowrogo Nina, wzdychając głośno.
William niespiesznie wyjechał na drogę. Jak się okazało, polana, na której zaparkował znajdowała się na skraju lasu, więc nie było z tym większego problemu. On pojawił się później, kiedy po jakimś czasie spokojnej jazdy, zobaczyłam w lusterku, że ktoś za nami jedzie. Z początku tym się nie przejmowałam, ale kiedy kierowca uparcie skręcał tam, gdzie my, zaczęłam się przejmować. I nie tylko ja.
- Angie, nie odbierz moich słów źle, ale powinnaś… się skurczyć i nie wychylać – oznajmił Todd, nieznacznie przyśpieszając. Skuliłam się na siedzeniu, zakładając kaptur na głowę. Moje serce biło jak oszalałe. Bałam się, że nas złapią, a byli niewyobrażalnie blisko swojego celu.
- Do cholery, ten wehikuł nie pojedzie szybciej? – spytała zdenerwowana Nina, spoglądając za siebie.
- Nie gorączkuj się tak, złotko. – William zacmokał z dezaprobatą, po czym znowu skręcił.
- Jeżeli oni nas złapią, osobiście cię im oddam – zagroziła.
- Will, błagam cię, przyśpiesz – poprosiła Courtney, patrząc na niego z błaganiem w oczach.
- Nie mogę tego zrobić, bo Persefona jest strasznie chytra. Jeśli docisnę choć trochę ten pieprzony gaz, zacznie żłopać benzynę i za chwile nam jej braknie – odpowiedział, zaciskając usta w wąską linię.
- Nie napełniłeś baku, kretynie?! – krzyknęła Nina, uderzając go w tył głowy. – Jak można być tak głupim?!
- Mogłyście poinformować mnie wcześniej o tym, że uciekacie! Nie miałem na to czasu!
- Ale na bezmyślne gadanie już tak!
- Dobra, przestańcie się wydzierać – wtrąciła Courtney. – Angie, nie wiesz, kto jeździ takim samochodem? – spytała, odwracając się w moją stronę.
- Wydaję mi się, że to Damien – stwierdziłam po chwili, wytężając wzrok. W tych ciemnościach nie widziałam absolutnie nic, ale byłam pewna, że to on. De Winter nigdy nie dawał za wygraną.
- To ten fagas, który was złapał, tak? – upewnił się, nie spuszczając wzroku z samochodu, który siedział nam na ogonie.
- Ten sam – przytaknęła Courtney spokojnie. A zaraz potem krzyknęła przerażona – Co ty robisz?!
- Ratuję wasze niewdzięczne tyłki. Znowu – odparł jak gdyby nigdy nic. Chłopak nacisnął jakiś guzik znajdujący się obok licznika i spuścił z gazu. Zanim Nina zdążyła na niego nawrzeszczeć, usłyszeliśmy pisk opon.
Odwróciłam się gwałtownie i otworzyłam usta ze zdziwienia, widząc, jak sportowe auto de Wintera zatrzymało się na środku drogi.
- Coś ty zrobił? – szepnęłam, nie patrząc na Willa.
- To co było konieczne. Nadal sądzicie, że Persefona to złom? – zapytał, a ja wymieniłam z Niną zdziwione spojrzenia.
- Przepraszam, królowo – wyszeptała zszokowana, głaszcząc delikatnie oparcie swojego fotela.
Nigdy bym nie pomyślała, że w podwoziu starego minivana można ukryć tysiące, ostrych jak brzytwa, lodowych kolców, które przebiją nawet najlepsze opony. I uratują nasze niewdzięczne tyłki.

poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozdział XX

      - Którędy wy chcecie uciec? – szepnęłam do Niny, kiedy szłyśmy opustoszałym korytarzem. Courtney wyruszyła wcześniej, zgodnie z planem, który wymyśliły razem z Rain. Na nasze szczęście nikogo nie spotkałyśmy, ale nie cieszyłam się przedwcześnie, bo obstawa zaczyna się dopiero na zewnątrz.
- Główną bramą – odparła spokojnie, a mnie zamurowało. Równie dobrze mogłybyśmy chodzić z tabliczką: „Hej, uciekamy z Domu Żywiołów, złap nas”.
- Oszalałyście?! – pisnęłam, na co ta zgromiła mnie wzrokiem.
- Po prostu na sygnał masz biec przed siebie, jasne? – powiedziała sucho, otwierając bezszelestnie główne drzwi. Prześlizgnęłyśmy się przez nie i przylgnęłyśmy do murów budynku, niczym rasowe uciekinierki.
W sumie to obie nimi byłyśmy. I wcale nie uciekałyśmy od innych rzeczy czy osób. Obie pragnęłyśmy po prostu żyć tam, gdzie jesteśmy w pełni akceptowane i wiemy, kim jesteśmy. Nikt nie ma prawa przeszkodzić ci w poszukiwaniu siebie, nikt.
Stałyśmy tam przez kilka minut, przyglądając strażnikowi stojącemu przy bramie. Nie znałam go osobiście, ale wiedziałam, że to typowy służbista, więc jeżeli nam się nie uda… jesteśmy załatwione na amen.
Przestałam oddychać, kiedy Nina machnęła na mnie ręką, przebiegając pochylona przez dziedziniec. Z rwącym sercem ruszyłam za nią, a kiedy znalazłam się za kupidynem, odetchnęłam z ulgą. W tych ciemnościach nie było szans, aby nas dojrzał. Chyba.
Dziewczyna co jakiś czas wyglądała zza posągu, klnąc cicho pod nosem za każdym razem. Nie wiedziałam, co się dzieje, ale wolałam nie ryzykować, aby strażnik nas usłyszał, więc nie pytałam. Po prostu czekałam, będąc w pełnej gotowości.
Wydawało mi się, że minęła wieczność, kiedy zaczęło się coś dziać. Z początku nie bardzo wiedziałam, co dokładnie się wyprawia, bowiem widziałam tylko mężczyznę przy bramie, który zaczął rozglądać się na boki, prześwietlając sobie latarką. Kiedy snop światła padł na pomnik, razem z Niną szybko skryłyśmy się za nim, wstrzymując oddech. Siedziałyśmy tak przez cały ten czas, nawet w momencie, kiedy facet zgasił latarkę.
- Hej! – usłyszałam, zamierając. Byłam święcie przekonana, że nas zauważył, ale koleżanka ścisnęła mnie za ramię, skutecznie unieruchamiając. – Zatrzymaj się! – wykrzyczał. Słyszałam, jak jego latarka roztrzaskuje się o brukowany chodnik, a on sam zaczyna biec. Czułam, jak ziemia pod moimi stopami drży, co utwierdzało mnie w przekonaniu, że pobiegł przed siebie.
- Teraz – szepnęła Nina, wyskakując zza kupidyna. Minęło kilka długich sekund, zanim się otrząsnęłam i ruszyłam za nią. Nie miałam bladego pojęcia gdzie jest Courtney, ale zdałam się tylko na jej przyjaciółkę. To była jedyna okazja i nie chciałam jej zaprzepaścić.
Dziewczyna dobiegła do ogrodzenia i przerzuciła przez nie plecak, natychmiast na nie wskakując. Bez wahania zrobiłam to samo i chwilę potem wylądowałam po drugiej stronie, tuż obok Niny, która wykonała to z większą gracją. Szybko pomogła mi się pozbierać i założyć na plecy mój pakunek. Zerknęła ostatni raz na tereny Domu Żywiołów, po czym kiwnęła głową na ścieżkę, prowadzącą wschód.
Tak zakończyła się moja historia w Domu Żywiołów, ale zaczynała zupełnie nowa.
Obie ruszyłyśmy sprintem poboczem, co jakiś czas spoglądając za siebie, zwłaszcza w momentach, kiedy słyszeliśmy nawoływania strażnika, które potem przerodziły się w krzyki większej ilości osób. To było do przewidzenia, że mężczyzna zawiadomi Przełożone lub jego krzyki zbudzą kogoś, kto to zrobi.
Czułam ból w łydkach, ale nie przestawałam biec. W porównaniu z Niną i tak wypadałam blado, ale starałam się dotrzymywać jej kroku. Biegłam tuż za nią, obserwując każdy jej ruch, dzięki czemu udało mi się kilka razy uniknąć dziur w drodze czy suchych gałęzi, które mogłyby zdradzić, że uciekamy. Bo nikt za nami nie ruszył. Droga była pusta, ale z daleka widziałam, że cały Dom Żywiołów stanął na nogi, zapewne przez Courtney, która się dla nas poświęciła. Abyśmy mogły się stamtąd wydostać. Nie chciałam, aby jej ofiara poszła na marne.
- Staraj się nie uderzać piętami o asfalt – wysapała Pół Anielica, zerkając na mnie przez ramię. – Brzmisz jak stado mamutów.
Nie miałam zamiaru jej odpowiadać, po prostu wykonałam to, o co mnie poprosiła. Wolałam nie ryzykować przedwczesną utratą sił poprzez bezowocne gadanie.
Przez cały czas biegłyśmy prosto, mijając wszystkie możliwe zabudowania. Dom Żywiołów był całkiem spory i leżał na odludziu, co oznaczało, że wkraczamy w las. A w nim mogło czaić się wszystko. Po jakimś czasie skręciłyśmy w prawo, wbiegając między drzewa. Obie byłyśmy już zmęczone, więc odrobinę zwolniłyśmy, jednak w dalszym ciągu zachowywałyśmy wszystkie środki ostrożności. Kiedyś muszą się zorientować, że zniknęłyśmy, a wtedy na pewno zaczną nas gonić. Bo jak daleko mogłyby uciec dwie nastolatki, bez żadnego środka transportu? I na pewno zaczną przeszukiwać las, bo w końcu Ninę i Courtney dorwali właśnie w nim.
Nadstawiałam uszy, ale poza naszymi przyśpieszonymi i świszczącymi oddechami oraz podeszwami, uderzającymi o ziemię nie słyszałam nic. Być może to był dobry znak. Albo złudna nadzieja.
Nina prowadziła mnie takim labiryntem, że nie byłabym w stanie go samodzielnie odtworzyć. Gdybym się teraz zgubiła, najpewniej już nie trafiłabym na główną drogę, dlatego jeszcze bardziej starałam się dotrzymać jej kroku. Na moje szczęście, zaczęła zwalniać, aż w końcu przestała truchtać, zamieniając to na szybki marsz. Zrównałam się z nią, co jakiś czas przyglądając się jej z ukosa. Nie wyglądała, jakby przejęła się tym, że zamiast jej przyjaciółki jestem z nią ja. Dziwiło mnie to, ale przecież każdy inaczej pojmuje słowo przyjaźń, prawda?
- Co z Courtney? – zapytałam cicho, nie patrząc na nią.
- Spokojnie, dołączy zaraz do nas.
Zszokowała mnie jej odpowiedź, ale z drugiej strony – byłam szczęśliwa. Wyrzuty sumienia nie będą mnie zżerały, że to przeze mnie musiała zostać w Domu. Jeden problem mniej, ale co z pozostałymi?
- Więc… dokąd idziemy? – odezwałam się ponownie, patrząc z ukosa na Ninę.
- Zobaczysz – odparła, wzdychając zirytowana. Chciałam rzucić jakąś kąśliwą uwagę w jej stronę, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam.
Bo tak naprawdę, nie miałam teraz nikogo. Wszyscy, których kochałam i na których mi zależało zostali tam, w Domu Żywiołów. Została mi tylko Nina i Courtney i chociaż nieraz działały mi na nerwy oraz nie ufałam im w stu procentach – tylko one się ode mnie nie odwróciły. Być może to nie było szczytem moich marzeń, błąkać się w nocy po lesie, z rozdartymi od gałęzi spodniami, brudną od pyłu i potu twarzą oraz plecakiem, który powoli zaczynał mi ciążyć na plecach, ale to było lepsze od tego, co mogłam dostać tam, w Domu. I mogłam wreszcie poznać prawdę, a także znaleźć kogoś życzliwego, kto mógłby pomóc mi jej odszukać.
Zatrzymałyśmy się przy rozłożystym dębie, wcześniej dokładnie się rozglądając. Kiedy upewniłyśmy się, że jesteśmy bezpieczne, Nina zasiadła na trawie, kładąc na kolanach swój plecak. Przysiadłam się obok niej, zrzucając swój pakunek z pleców. Dziewczyna wyciągnęła w moją stronę butelkę wody, którą z wdzięcznością przyjęłam, łapczywie wypijając prawie całą jej zawartość.
- Z tobą to jak ze smokiem – skomentowała tylko, kręcąc głową. Wzruszyłam ramionami i oddałam jej do połowy opróżnione naczynie, wycierając usta wierzchem dłoni.
Siedziałyśmy w ciszy, dopóki nie usłyszałyśmy kroków oraz wyjątkowo głośnej rozmowy. Poderwałyśmy się na równe nogi, gotowe do ucieczki, ale potem, gdzieś w oddali, ktoś trzy razy zaświecił latarką. Nina westchnęła z ulgą, rozluźniając napięte mięśnie, a ja doszłam do wniosku, że to musi być Courtney. Courtney i ktoś jeszcze.
- Widziałeś jego minę, kiedy zawisł głową do dołu na tym drzewie? – zawołała blondynka, śmiejąc się głośno.
- Widziałem, Cornie. To było epickie!
Sekundę później zza krzaków wyłoniła się dziewczyna ze swoim towarzyszem. Pierwszym, co zrobiła jej przyjaciółka, było rzucenie się jej na szyję, mocno ściskając. Poczułam ukłucie zazdrości, bo tak bardzo przypominały mi mnie i Bellę, która gdyby tu był, skomentowała jakoś złośliwie ich zachowanie.
Ale jej tutaj nie było i nie będzie. A ja muszę się z tym pogodzić.
Pokręciłam szybko głową i skupiłam swój wzrok na chłopaku, który towarzyszył Courtney. Także mi się przyglądał, z lekkim uśmiechem na ustach.
- To ona? – zapytał, przerywając uścisk dziewczyn. Kiwnął na mnie palcem, a Nina odchrząknęła.
- We własnej osobie – odpowiedziała dumna, zakładając ręce na piersi.
- Jak wam się to udało? – zapytał, patrząc na nie z niedowierzaniem. Ja za to patrzyłam na nie z ogromnym zszokowaniem na twarzy.
- Nie tylko ty posiadasz dar przekonywania, Will – odparła słodko Courtney, podchodząc w moją stronę.
- Możecie mi powiedzieć, o co wam chodzi? – wtrąciłam chłodno, robiąc krok w tył.
Być może to nie był wcale taki świetny pomysł, aby z nimi uciekać. A co, jeśli trafiłam z deszczu pod rynnę? W końcu zbyt ochoczo zgodziły się na moje uczestnictwo w tej eskapadzie. Być może moje groźby były tylko pretekstem i taki był ich zamiar?
- Dowiesz się na miejscu – powiedział spokojnie chłopak, wciskając ręce w kieszenie spodni.
- W jakim miejscu? – spytałam, mierząc go wzrokiem.
- W Stowarzyszeniu Mroku – odparł z westchnieniem, a ja myślałam, że zaraz zemdleję. 
__________________________________________________________________________________ 
Rozdział na drugą rocznicę od publikacji pierwszego rozdziału "Niektóre rzeczy są wieczne"! Dziękuję z całego serca za te wspaniałe dwa lata.

wtorek, 20 października 2015

Rozdział XIX

    - Co z tobą, Angie? – zawołał ze środka sali Lockwoord następnego poranka.
Nie mogłam w nocy spać, co sprawiało, że kompletnie nie potrafiłam skoncentrować się na tych cholernych treningach. A ten facet wcale nie miał zamiaru mi ich ułatwić. W pewnych momentach odnosiłam wrażenie, że czepia się mnie o wszystko, dosłownie. W dodatku tylko ja byłam adresatem jego kąśliwych uwag i iście mentorskich rad. Reszty tak się nie czepiał.
- Nie każdy jest urodzonym wojownikiem – fuknęłam, łypiąc na niego groźnie.
- Właśnie od tego są te treningi, abyś się w końcu nauczyła – stwierdził, patrząc na mnie z politowaniem.
Wywróciłam oczami, po czym odwróciłam się do Courtney, która stała gdzieś za mną, przyglądając się tej scenie z nieokreślonym wyrazem twarzy.
- Nie przejmuj się – powiedziała pocieszająco, robiąc krok w moją stronę. – Zmieni zdanie jak znowu będziesz musiała ratować jego niewdzięczne dupsko.
- Nie zrobię tego drugi raz – parsknęłam, patrząc na nią z rozbawieniem. Nie miałam zamiaru przejmować się jego gadaniną, tak, jak robiła to reszta. Musiałam tylko przeżyć te zajęcia bez prób usiłowania zabójstwa pewnego Wampira. To wszystko. – Nie popełnia się dwa razy tych samych błędów.
Kątem oka spojrzałam na Bellę, Jace’a, Patrica i Damiena, którzy z uwielbieniem wchłaniali każde słowo tego popaprańca, ale nie mogłam z tym nic zrobić. To był ich wybór i mogłam tylko się temu przyglądać.
- To mi wygląda na jakąś sektę. – Dołączyła do nas Nina, patrząc na nich z niesmakiem. Pokiwałam głową i cicho westchnęłam, odgarniając włosy z twarzy. – Uważaj, żeby nie wystawili dla niego ołtarzu – ostrzegła mnie, szturchając w bok.
- A wy pilnujcie, żebym mu grobu nie wykopała – odparłam, spoglądając na te dwie. Rozmawiałam z nimi tak naturalnie, że byłam w stanie je polubić, co już uczyniłam. Nie były złe. Były po prostu zagubione. Zaczynałam żałować, że stąd uciekają, ale nie zamierzałam im w tym przeszkadzać. Każdy szuka swojego miejsca na ziemi i nie mogę im tego zabronić.
- Załatwione – stwierdziła beztrosko Courtney.
- W razie czego pomożemy go zakopać – dodała Nina, a ja parsknęłam śmiechem.

***

- Powinnaś wziąć się za siebie – odezwała się Bella podczas lunchu. Spojrzałam na nią pytająco, przełykając ślinę. Zaczyna się. – Richard nie jest taki zły, a ty grasz jakąś obrażoną księżniczkę i jakieś powstania odwalasz.
- Pomyliłaś definicje powstania – wysyczałam, patrząc na nią groźnie. – Od kiedy bronienie się jest równoznaczne z jakąś rewolucją?
- Gdybyś ty jeszcze miała przed czym się bronić – stwierdziła, wzdychając ciężko.
- Nie będę z tobą o tym rozmawiać – ucięłam stanowczo, wracając do posiłku.
- Bo prawda uraziła twoją dumę? – spytała złośliwie, a ja zacisnęłam pięści pod stołem i wyprostowałam się, kręcąc głową.
- Bo jesteś hipokrytką.
- Ty nie mówisz poważnie – zawołała, wyrzucając ręce w powietrze. W tym momencie nasza sprzeczka stała się kabaretem dla pozostałych osób, które znajdowały się na stołówce.
- Jestem śmiertelnie poważna – wysyczałam. – Mówisz mi, że zachowuję się jak rozkapryszona gówniara, bo nie podobają mi się zasady Lockwoorda, ale ty robisz dokładnie to samo, kiedy chodzi o reguły Cecile i Selene. Zacznij od oceniania siebie, a dopiero potem patrz na kogoś.
- Dziewczyny, przestańcie – wtrącił Jace, patrząc na nas z przerażeniem. To do nas nie pasowało, bo my nigdy się nie kłóciłyśmy. Co najwyżej jedna upominała drugą, kiedy zaczynała sprzeczkę z kimś innym.
- W tym momencie przesadziłaś – warknęła, wstając. Zrobiłam to samo, patrząc na nią z zacięciem.
- Sama to zaczęłaś – wypomniałam, szturchając ją palcem w ramię.
- Nie – sprostowała, kręcąc głową. – To całe gówno zaczęło się wraz z twoim przybyciem do Domu Żywiołów. To wszystko twoja wina.
Po tym co usłyszałam, wyszłam ze stołówki z kamienną miną. Zabolało jak diabli, ale nie miałam zamiaru pokazywać słabości. Nie przy kimś, kto sam uczył mnie, jak być twardą. Nie chciałam dać jej tej satysfakcji. Chociaż była moją przyjaciółką.

***

Resztę dnia spędziłam w swoim pokoju, nie licząc jednego incydentu, kiedy zakradłam się do pokoju Andrew, podwędzając przyjacielowi jego sportowy plecak. Miałam nadzieję, że nie obrazi się, że go pożyczam. Najpewniej już na zawsze.
Na oślep pakowałam do niego najpotrzebniejsze rzeczy. Kilka sztuk odzieży, koc, latarkę, jakieś bandaże i lekarstwa i resztki jedzenia, które jakimś cudem ocalały w moim pokoju. Najpewniej Bella nie zdążyła się do nich dobrać. Spakowałam też wszystkie notatki, jakie sporządziłam przez ostatnie dni.
Nie wiedziałam za bardzo, co zrobić. Jak uciec. Od naszej akcji ratunkowej zaostrzono system bezpieczeństwa i wieczorami zawsze ktoś stróżował przy bramie. Nie było szans, abym prześlizgnęła się niezauważona.
Westchnęłam cicho i usiadłam na skraju łóżka, ukrywając twarz w dłoniach. Byłam bezsilna i beznadziejna. Spojrzałam na ramkę, która stała na moim biurku Przeszła małą metamorfozę, po tym jak Bella i Evelin dokleiły do niej zdjęcia całej trójki. Teraz poza mną, Kate i Andy’m, znajdowała się tam Wampirzyca i para Aniołów.
To nie tak, że w ciągu kilku godzin oni przestali być dla mnie ważni. Byli i to jak diabli. Dlatego chciałam odejść – żeby nie przysparzać im większych problemów. Nie potrafiłam siedzieć tutaj i psuć im nastrojów swoimi problemami czy wyładowując swoją bezsilność na nich. Nie chciałam ich nimi obarczać. Być może mogłabym wrócić, kiedy wszystko wróci do normy, ale tamte chwile, kiedy było w porządku – odeszły. I ja też powinnam to zrobić.
Podniosłam się z łóżka i zarzuciłam na ramię plecak Andrew. Chwyciłam pod pachę bluzę i zgasiłam lampkę, która stała na biurku. Wiedziałam, kto mi pomoże. A przynajmniej będzie zmuszony to zrobić. Wyszłam z pokoju i po cichu zamknęłam drzwi, chowając klucz do kieszeni spodni. Prędzej czy później zorientują się, że zniknęłam, a tak to zyskam na czasie, jeżeli choć trochę utrudnię im dostanie się do moich byłych czterech ścian.
Szybko pokonałam odległość, jaka dzieliła mnie od pokoju Niny. Modliłam się w duchu, abym jeszcze je zastała. Nie wiedziałam, na kiedy planują swoją ucieczkę, ale przypuszczałam, że zrobią to pod osłoną nocy.
Wzięłam głęboki oddech i szarpnęłam za klamkę, wpadając do jej pokoju jak burza. Rozejrzałam się i pokiwałam głową, widząc, jak dziewczyny usilnie próbują ukryć pod biurkiem wypchane po brzegi plecaki. Były przerażone, a ich ruchy niezdarne.
- Angie – pisnęła Courtney, zakładając nerwowo kosmyk włosów za uszy.
- Nie angiuj mi tu – pogroziłam jej, patrząc na obie srogo. – Nie jestem aż tak skończoną idiotką, aby nie wiedzieć, co planowałyście.
- Angie… - zaczęła Pół Anielica, robiąc krok w moją stronę. Wyglądała na zrozpaczoną i nie dziwiłam jej się. Wszystko szło po ich myśli, dopóki nie wparowałam do tego pomieszczenia. No, bo Tamblyn wszystko psuje.
- Nie zatrzymasz nas – ucięła bezdusznie Nina, zakładając na plecy swój pakunek. Minęła mnie z dumnie uniesioną głową, stając przy drzwiach i spojrzała wyczekująco na koleżankę, która patrzyła na nas z niezdecydowaniem.
- Nie zamierzam – odparłam cicho, patrząc pusto w przestrzeń.
- Co? – spytały obie zszokowane.
- Nie mam zamiaru was zatrzymywać – wyjaśniłam obojętnie, wzruszając ramionami. Courtney pisnęła uradowana i podbiegła do mnie, przytulając mnie mocno. Po chwili odbiegła i zaczęła wciskać do swojego plecaka ostatnie rzeczy, nie zwracając na nas najmniejszej uwagi.
- Idziesz z nami, prawda? – zapytała Nina, stając obok mnie. Nie patrzyła na mnie; przyglądała się poczynaniom przyjaciółki, która próbowała zasunąć swój plecak.
- Tak – pokiwałam głową, a ona mruknęła pod nosem coś, co zapewne nie było przeznaczone dla moich uszu. I może nawet lepiej, że tego nie usłyszałam. Mogłabym się jeszcze rozmyślić.

poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział XVIII

    - Może tak odpuścisz sobie dzisiaj studiowanie tych dobranocek? – zapytał Andrew, nachylając się nade mną. Poczułam jego perfumy i niechętnie spojrzałam na przyjaciela, pocierając oczy ze zmęczenia.
- To ważne, Walton – odparłam, po czym z hukiem trzasnęłam którąś z kolei księgą. W żadnej nie znalazłam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Stek bzdur i piątej wody po kisielu. Niektóre rzeczy były tak niejasne, że nawet nie próbowałam ich zrozumieć.
- Co jest ważniejszego od przyjaciół? – spytał z nutą wyrzutu, siadając naprzeciwko mnie. Położył ręce na blacie stołu i odchylił się na krześle, patrząc na mnie znacząco.
- Prawda – odpowiedziałam szeptem, odwracając wzrok.
- Pamiętaj, Tamblyn, że niewiedza niekiedy jest zbawieniem. Inni dużo by dla niej poświęcili – powiedział, po czym wstał z westchnięciem i spojrzał na mnie z góry. – Nie będę ci przeszkadzał. Jeżeli znajdziesz chwilę dla starych znajomych, wiesz, gdzie mnie szukać.
Odwrócił się na pięcie i zrobił kilka kroków do przodu, ale go zatrzymałam. To nie było fair, co przed chwilą powiedział.
- Jesteś niesprawiedliwy – odpowiedziałam z wyrzutem, na co zerknął na mnie przez ramię. – Dobrze wiesz, jak moje życie teraz wygląda. Jest plątaniną wszystkiego i mi wcale nie jest łatwo. I zamiast mnie wspierać – przychodzisz tutaj i oskarżasz mnie o brak czasu jak skończony gówniarz. Uwierz, też wolałabym robić co innego, ale nie mogę.
- Angie, ty sama szukasz dziury w całym – odparł z politowaniem. – Doszukujesz się problemów tam, gdzie ich nie ma. Co cię obchodzi ten facet? Zostaw go w świętym spokoju, odczepi się. Prędzej czy później on zniknie z twojego życia, a jeżeli teraz nie zajmiesz się tym, czym rzeczywiście powinnaś – inni także odejdą. Zastanów się, co jest dla ciebie ważne. Przyjaciele czy jakiś mężczyzna, który nic ci nie zrobił.
Po tych słowach opuścił bibliotekę, zostawiając mnie tam samą. Może miał trochę racji. Może rzeczywiście powinnam dać sobie spokój z Lockwoordem. Ale to nie oznaczało, że moje problemy prysną. On nie był główną przyczyną tego całego bałaganu. Tak naprawdę wszystko zaczęło się wraz z pojawieniem Niny i Courtney. I bardzo prawdopodobne było to, że one wiedziały więcej, niż można by było przypuszczać. Nie były głupie, a teraz – kiedy wszyscy byli skupieni na Evelin, która przechodziła transformację w prawdziwego Anioła, mogłam je bardziej obserwować. To były cwane bestie. Nic w ich zachowaniu nie wskazywało na to, że zamierzają uciec już za dwa dni. Ale ja wiedziałam. I zamierzałam tę wiedzę wykorzystać w odpowiednim momencie. To była moja ostatnia deska ratunku.
Wydałam z siebie cichy jęk, kiedy wstałam, rozprostowując obolałe kości. Zebrałam pod pachę moje dotychczasowe lektury i odłożyłam je na biurko bibliotekarki, która zniknęła gdzieś między regałami. Poprawiłam torbę, którą miałam na ramieniu i cichaczem opuściłam prawie puste pomieszczenie. Chociaż może ono nie było takie opustoszałe, bo były tutaj książki. A one mają dusze.

***

Mijając pokój Niny, zwolniłam, nastawiając uszu. Korytarz był całkowicie pusty ze względu na zbliżającą się godzinę. Było blisko dwudziestej pierwszej. Ostatnie dni spędziłam w bibliotece, mocno naginając godziny jej działania, aczkolwiek młoda dziewczyna, która pełniła tam dyżury zapewniła mnie, że jak najbardziej mogę tam przesiadywać. Od czasu do czasu podrzuciła mi jakąś książkę, ale one wszystkie były takie same – pełne baśni, a nie faktów. Być może źle szukałam, ale czas mnie gonił i nie mogłam go marnować nad przetrzepywaniem każdego regału.
Zatrzymałam się pod drzwiami pokoju dziewczyny, próbując wyłapać słowa, jakie padały z ust jej i Courtney.
- Musimy wrócić do Akademii, rozumiesz to? – syknęła szatynka z nutą zirytowania.
- Oczywiście, że tak! Masz mnie za idiotkę? – zreflektowała się jej przyjaciółka.
- Czasami się tak zachowujesz – stwierdziła ta druga.
- A ty teraz grasz rozwydrzonego smarkacza. Nie widzisz, że ona zaczyna coś rozumieć? – spytała Courtney z wyrzutem.
- Nie będę tutaj siedzieć, czekając, aż jakaś paniusia doda dwa do dwóch. Jest głupia jak lewy but!
- Jest mądrzejsza od ciebie – odparła spokojnie blondynka. Przysunęłam się jeszcze bliżej drzwi, przykładając do nich ucho.
- Courtney, nie obchodzi mnie, co ty sobie myślisz. Umowa to umowa. W sobotę nas już tutaj nie będzie.
- Nie sądzisz, że powinnyśmy jej pomóc? Wygląda na zagubioną.
- Pobudka, Rain! – krzyknęła wzburzona Nina. – W czym ty chcesz jej pomóc?
- W odkryciu prawdy… - zaczęła dziewczyna, ale szatynka jej przerwała.
- Ta prawda ją zniszczy, jest za słaba.
Miałam już tego dosyć. Bezszelestnie odsunęłam się od jej pokoju i szybko przeszłam do swojego. Nie musiałam tego słuchać. Tego było dla mnie za wiele, ale sama się tego doigrałam. Podsłuchiwanie nie popłaca.
Może Andy miał racje? Może niewiedza jest błogosławieństwem, na które sobie nie zasłużyłam?

***

- Pan ma zamiar być naszym nauczycielem? – prychnęłam, wchodząc w piątek rano na salę, gdzie odbywały się nasze ćwiczenia z napełniania ostrza Żywiołami. Widząc Lockwoorda, zagotowało się we mnie.
- Trochę innowacji zawsze wychodzi na zdrowie – stwierdził obojętnie.
- Ja jestem zdrowa jak ryba – mruknęła opryskliwie Nina, a ja delikatnie się uśmiechnęłam.
- Gdzie Damien i Patric? – wtrącił rzeczowo Jace. Nie wyglądał najlepiej; miał podkrążone oczy przez zarywane nocki, które spędzał pod pokojem ukochanej. Cholerne zasady nawet jego ograniczały, a ja nie mogłam zrobić nic, mimo że krajało mi się serce, widząc jego cierpienie. Na wspomnienie Evelin, zwijającej się z bólu na swoim łóżku, chciało mi się płakać.
- Obecni duchem i ciałem! – krzyknął ktoś za nami, a potem przede mną pojawił się Wampir i de Winter.
- To twoja sprawka? – syknęłam w stronę Damiena, wskazując palcem na Lockwoorda.
- Może z nim się czegoś nauczycie – stwierdził obojętnie, wzruszając ramionami. Zagotowało się we mnie.
- Jak dla mnie bomba – odparła Bella, stając obok mnie. – Przetrawię każdego, poza pijawką.
- Powtórzę po raz miliardowy! – krzyknął Patric, odchylając głowę do tyłu. – Ty, ja i Richard należymy do tego samego gatunku!
- Nie przypominam sobie, abym przypominała wiewiórkę skrzyżowaną z tchórzofretką – palnęła Wampirzyca, a ja w tym momencie się wyłączyłam.
Miałam ochotę wydrapać oczy de Winterowi, za to, co zrobił. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie znoszę tego faceta, a mimo to byłam pewna, że to on stał za zwerbowaniem go do szkolenia nas.
Ale nie chciałam mu dać tej satysfakcji, że znowu udało mu się wytrącić mnie z równowagi. Przetrwam te zajęcia i to ja będę śmiała się ostatnia.

***

- Angie, w ogóle się nie starasz! – krzyknął ze środka sali Lockwoord.
- To może pana metody nauczycielskie do mnie nie przemawiają? – odparłam, po czym znowu zamknęłam oczy, próbując napełnić to ustrojstwo swoją mocą. Byłam zbyt zdenerwowana, aby to zrobić. I tak właściwie to nie byłoby takie złe, gdyby nie to, że Isabelle i Jace to zrobili. Courtney także. Tylko Nina stawiała opór, ale to mnie nie pocieszało. Ona bojkotowała wszystko, co było związane z tym miejscem. I powoli zaczęło mi się to udzielać.
Otworzyłam oczy i głośno westchnęłam, wzruszając ramionami. Cóż, to nie była tylko moja porażka, ale i Richarda – nowego obiektu westchnień Patrica. Chłopak skakał koło niego, jakby był królową Elżbietą. Ku niezadowoleniu Belli i rozbawieniu Jace’a.
- Na dzisiaj koniec – zakomunikował mężczyzna, na co wszyscy ruszyli w stronę wyjścia. Ja także. Ale to nie byłoby normalne, gdybym nie zebrała bury. – Angie, podejdź na chwilę.
Z grymasem wymalowanym na twarzy minęłam Damiena, który bacznie mnie obserwował i podeszłam do Lockwoorda, który zbierał sprzęt.
- Powinnaś bardziej przyłożyć się do treningów – powiedział, nie patrząc na mnie. Nie miałam ochoty tego komentować, więc po prostu stałam, słuchając go. Im szybciej stąd wyjdę, tym lepiej. – Wszyscy dają sobie świetnie radę, tylko nie ty. To, że udało ci się zabić Wygnańców nie oznacza, że możesz spocząć na laurach, bo twoja następna walka może skończyć się tragicznie.
- To nie ja wylądowałam jako ich zakładniczka… - mruknęłam cicho, zaciskając ręce w pięści. Mężczyzna wyprostował się i spojrzał mi w oczy, cicho wzdychając.
- Z twoimi zdolnościami nie przeżyłabyś jako ich więzień doby. Zacznij się przykładać – odparł rzeczowo, a potem wyminął mnie, jak gdyby nigdy nic. – Do zobaczenia jutro – rzucił przez ramię, po czym opuścił salę, zostawiając mnie samą.
Wszyscy mnie zostawiają. 
___________________________________________________________________________
Rozdział nie sprawdzany. Wstawiam dla zasady, no bo minął równy miesiąc. Z tego względu, że zaczął się rok szkolny, a ja mam również inne opowiadania (jeżeli ktoś chciałby je przeczytać, zapraszam), rozdziały mogą pojawiać się bardzo nieregularnie, aczkolwiek obiecuję, że dociągnę to opowiadanie do końca.



piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział XVII

    Przez parę dni przeżyłam więcej niemiłych niespodzianek, niż przez ostatnie miesiące. I miałam tego po dziurki w nosie. Byłam zmęczona oraz miałam nadzieję, że niebiosa mi odpuszczą. Powiedzą coś w stylu: „Masz dzisiaj wolne, zaparz sobie herbaty i poprzebywaj z przyjaciółmi, przecież tak dawno ze sobą nie rozmawialiście”.
Czy mnie wysłuchały? Nie, oczywiście, że nie. To byłoby za piękne.
Kiedy rano wychodziłam z pokoju, usłyszałam jakieś krzyki na górze. Szybko zjawiłam się między tłumem gapiów, rozpychając się między nimi, aby coś zobaczyć. Mój wzrost skutecznie mi to utrudniał. Miałam wrażenie, że cały Dom Żywiołów zgromadził się pod czyimś pokojem.
- Patrz jak łazisz – syknął ktoś, kiedy niechcący uderzyłam go łokciem. Nawet się nie odwróciłam. Brnęłam do przodu, aż ktoś pociągnął mnie za ramię.
Zachwiałam się, a czyjeś silne ramiona objęły mnie w pasie. Zadarłam głowę i spojrzałam w oczy Damiena. Chłopak uśmiechnął się lekko, a ja odsunęłam się od niego na tyle, na ile pozwalał mi napierający na nas tłum.
- Co tu się dzieje?
Szatyn westchnął i przeczesał palcami włosy, unikając mojego wzroku. Nie wyglądał na skorego do tłumaczenia mi zaistniałej sytuacji.
- Evelin…
Nie musiał nic więcej dodawać. Odwróciłam się na pięcie i znowu zaczęłam przepychać, przeklinając się w myślach. Oczywiście, że stali pod pokojem Anielicy! Jak mogłam tego od razu nie pojąć?
Czułam, jak każda osoba, którą mijałam, nadeptywała mi na stopy lub popychała. Byłam zdeterminowana, ale w takiej sytuacji na pewno nie dotrę do Evelin w jednym kawałku. O ile w ogóle przeżyję ten labirynt ludzkich ciał.
- Do cholery jasnej, odsuńcie się! – krzyknęłam, nabierając powietrza w płuca. – Ta dziewczyna to nie jest obiekt muzealny, żeby ją oglądać!
Nie sądziłam, że moje darcie się coś da, ale przeżyłam miłe zaskoczenie. Jak na komendę wszyscy się rozstąpili, patrząc na mnie z zaciekawieniem i… podziwem? Nie wiem.  Wyprostowałam się i dumnie uniosłam głowę, przechodząc między nimi.
Z odległości kilku metrów widziałam, że ktoś stoi w drzwiach do pokoju Anielicy z założonymi rękami, stanowiąc jedyną przeszkodę dzielącą mnie od niej. Kiedy podeszłam bliżej i zobaczyłam ową osobę, sapnęłam ze złości.
- Czy pan nie powinien leżeć teraz w sali chorych? – wysyczałam, patrząc ze złością na Lockwoorda.
Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem i wzruszył ramionami.
- Rany Wampirów goją się szybciej, niż ludzi.
Prychnęłam.
- Biorąc pod uwagę, że pan prawie nie żył, to tempo w jakim pan wyzdrowiał jest zadziwiające.
- Nie wejdziesz tutaj, Angie. – Zignorował moją uwagę i spojrzał na mnie poważnie.
Zacisnęłam zęby.
- Nie pan o tym decyduje – warknęłam, zakładając ręce na piersi.
Wolno pokiwał głową, jakby nie bardzo wiedział, na co może sobie przy mnie pozwolić. Bądź co bądź, tam była moja przyjaciółka, a ten buc utrudniał mi spotkanie z nią! Nie wiedział, do czego jestem zdolna.
- Myślę, że Cecile nie byłaby zadowolona, gdybyś teraz odwiedziła Evelin.
Uniosłam brew.
- Czyżby? Wydaję mi się, że to Selene odpowiada za Anioły.
- Ale ona odpowiada za ciebie – zauważył. – Nie pakuj się w kolejne kłopoty.
To była już przesada. On będzie mi mówił, co mam robić? Kim on, do diaska, jest? Panoszy się tutaj, jakby był niewiadomo kim, a prawda jest taka, że jest nic nieznaczącym zerem. Wampirem, którego uratowała banda dzieciaków. Cudem uszedł z życiem i teraz będzie mi rozkazywał? Niedoczekanie jego.
- To nie pańska sprawa, co robię – powiedziałam spokojnie, po czym zrobiłam krok do przodu. Nie chciałam się z nim bić, ani nic z tych rzeczy. Sama nie wiem, co wtedy myślałam, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, aby używać przemocy.
Ale jednak ktoś wpadł na ten pomysł.
Poczułam szarpnięcie za ramię, a potem jakaś osoba pociągnęła mnie w tłum, który ponownie się wymieszał, niszcząc drogę, którą dla mnie przygotował. Znowu zapanował chaos i przepychanki, Nie odwróciłam się, aby zobaczyć, kto to. Przez cały czas patrzyłam na Lockwoorda, który przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Kiedy wreszcie zniknął mi z oczu, odwróciłam się i wyszarpnęłam rękę, stając twarzą w twarz z rozwścieczonym de Winterem.
- Czyś ty ogłupiała? – wysyczał, nachylając się w moją stronę. Staliśmy na końcu korytarza, z dala od tłumu, który powoli zaczął się rozchodzić.
Prychnęłam.
- Ja ogłupiałam? To wy otoczyliście jej pokój, jakby była jakąś atrakcją turystyczną! Wy! – powiedziałam, wskazując na niego oskarżycielsko palcem. – Co to, do cholery, za polityka, skoro ja nie mogę odwiedzić Evelin, a ten gbur mi rozkazuje?!
- Takie są zasady – odparł spokojnie, patrząc na mnie jak na krnąbrnego dzieciaka.
- Zasady? – prychnęłam. – Odizolowanie od przyjaciół i otrzymanie ochrony od OBCEGO faceta? To są te twoje zasady? Anarchia byłaby lepsza!
- Ty nic nie rozumiesz – westchnął, kręcąc głową.
- Tak? Ameryka odkryta! Ciekawe, dlaczego nie rozumiem. Bo nikt nie miał zamiaru mi nic wyjaśnić! – warknęłam, odpychając go lekko od siebie.
Odwróciłam się na pięcie i zbiegłam na dół, kierując się w stronę stołówki. Byłam bliska wybuchu. Rozzłoszczona pchnęłam drzwi prowadzące do jadalni i tempem sprintera przemierzyłam odległość dzielącą mnie od mojego stolika, przy którym siedziała Bella i Jace. Zajęłam swoje miejsce i uderzyłam ręką o blat stołu, dając upust swojej złości, która się we mnie gotowała.
- Opanuj hormony – powiedziała oschle Isabelle, nachylając się nad miską płatków. Łypnęłam na nią gniewnie i zacisnęłam ręce w pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę.  
- To zrób coś z wielmożnym panem Lockwoordem.
- Kochana, wyglądam ci na płatnego zabójcę? – zapytała, spoglądając na mnie z politowaniem. – Albo darmowego? Nie wydaję mi się, abyś miała z czego opłacić takie usługi.
- Nie przejmujesz się tym, że miesza się w sprawy Domu? – sapnęłam, unosząc brew i ignorując jej uwagę o moich funduszach. Wiedziałam, że chciała mnie rozbawić, ale w tym momencie nie było mi do śmiechu.  
- Angie, w te sprawy od dawna mieszają się osoby do tego niepowołane. Może tak dla odmiany ten facet zrobi tutaj porządek?
- Albo większy syf – mruknęłam pod nosem tak, że tego nie dosłyszała.
Kiedy to powiedziałam do stolika podeszły Courtney i Nina, patrząc na nas w konsternacji.
Zastanawiają się, jak dać stąd drapaka stwierdził Upierdliwiec, a ja prawie parsknęłam na głos śmiechem.
No tak. W tę sobotę mają zamiar uciec. Jest wtorek. Na pewno zaczynają obmyślać jakiś plan, o ile już go nie mają.
Zajęły swoje miejsca i spojrzały na Jace’a pytająco.
- Gdzie Evelin? – spytała Nina.
Jakby je jeszcze to naprawdę interesowało.
Mimo to, sama nadstawiłam uszu, kiedy chłopak głośno odchrząknął. Musiał coś wiedzieć, bo kto, jak nie on?
- Evelin przez pewien czas będzie… niedysponowana – powiedział ostrożnie, patrząc na mnie porozumiewawczo. Wiedziałam, o co mu chodzi. Nie chciał im za dużo zdradzać, bo im nie ufał. Nie miał do tego podstaw. Nikt nie miał, a ja już w szczególności.
Owszem, mogłabym komuś zgłosić, że trzeba mieć je na oku, bo będą próbowały zwiać. Miałam ku temu podstawy, a ostrożności nigdy za wiele. Ale stwierdziłam, że nie warto. Mogę tę wiedzę wykorzystać w korzystniejszy dla siebie sposób.
Teraz każda informacja jest na wagę złota.

***

Wyszliśmy na korytarz i skierowaliśmy w stronę małej sali. Dziewczyny nie wypytywały o stan Evelin, a ja postanowiłam, że zapytam o to Jace’a na osobności. Tak będzie najlepiej. I najbezpieczniej.
Cała czwórka szła przodem, debatując głośno na jakiś temat. Nie zwracałam na nich uwagi, bo nie czułam się najlepiej. Od jakiegoś czasu kręciło mi się w głowie, a żołądek niemiłosiernie się skurczył. Oparłam się o ścianę w chwili, kiedy tępe pulsowanie dopadło moje skronie. To było nie do zniesienia. Zamknęłam oczy i zaczęłam płytko oddychać. Na sekundę spojrzałam przed siebie – na korytarzu nie było nikogo, kto mógłby wezwać pomoc. Chwilę potem obraz zaczął migać mi przed oczami, a następnie coś mnie pochłonęło.
Tak jak wtedy, kiedy szukaliśmy Niny.

***

Usłyszałam rozdzierający krzyk i gwałtownie się odwróciłam, czego natychmiast pożałowałam.
Znajdowałam się w tak dobrze znanym pokoju o przyjemnie zielonych ścianach. W królestwie Evelin. To ona krzyczała. Leżała na brzuchu na swoim łóżku, jej bluzka na plecach była cała w strzępach, a dziewczyna patrzyła zbolałym wzrokiem dokładnie na mnie. A raczej przeze mnie.
Zerknęłam przez ramię i jęknęłam. To Lockwoord.
- Ile to jeszcze potrwa? – wyszeptała Anielica, blada jak ściana. Widziałam, jaki ból sprawia jej odezwanie się. Krajało mi się serce.
Mężczyzna westchnął i zrobił krok do przodu.
- To dopiero początek, Evelin. Dopiero formułują się blizny, w których potem urosną skrzydła. Musisz być cierpliwa.
- Ciekawe czy powiedziałby pan to samo, gdyby czuł to, co ja. Jakby ktoś rozwalał panu łopatki siekierą. Lub młotem pneumatycznym.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Byłam z niej dumna, że tak go potraktowała. Szatyn spasował i wyszedł z pokoju, zostawiając ją samą. Zapewne nie odszedł daleko – byłam święcie przekonana, że czeka za drzwiami.
Podeszłam do przyjaciółki i uklęknęłam przy niej. Kątem oka spojrzałam na jej plecy i syknęłam. Przecinały je dwie, brzydko wyglądając szramy. Zaczynały się przy łopatkach i kończyły w połowie pleców, tworząc literę V.
Już rozumiałam, o co było to poranne zamieszanie. Evelin staje się prawdziwym Aniołem.
Widziałam, jak przez jej twarz przechodzi grymas bólu, a ona sama próbuje nie krzyknąć. Zacisnęła ręce na prześcieradle, a kiedy głośno krzyknęła, chciałam pogłaskać ją po głowie. Ale nie mogłam tego zrobić.
Tak jak wtedy, kiedy chciałam pobiec do Niny, coś mnie od niej odgradzało. Jakaś niewidzialna ściana, oddzielającą mnie od całego zamieszania.
W tym samym momencie do pokoju wbiegł Lockwoord, a ja odsunęłam się, nie chcąc, aby mnie poturbował, chociaż to był raczej niemożliwe, ale przezorny zawsze ubezpieczony, prawda?
Wyprostowałam się i stanęłam przy biurku dziewczyny, kiedy poczułam ponowne zawroty głowy. Jęknęłam, kiedy obraz zaczął wirować, aby po chwili całkowicie się zamazać.

piątek, 14 sierpnia 2015

Rozdział XVI

    - Myślę, że panna Turner z powodzeniem może zastąpić ataki srebrnym ostrzem swoją twarzą. Wygnańcy uciekną z krzykiem, gdy ją zobaczą.
- Zamknij się, Mason, albo obiję ci facjatę – warknęła Wampirzyca, zaciskając ręce w pięści. Patrzyła na niego groźnie, a chłopak udawał, że się boi i zasłonił twarz dłońmi.
- Zamknijcie się oboje – uciszyłam ich, będąc już zmęczona tymi wiecznymi zaczepkami z ich strony.
- Popieram – odezwał się Damien, stając za mną. Wzdrygnęłam się i odsunęłam od chłopaka, unikając spojrzeń pozostałych. Brunet chrząknął i zerknął na pozostałych – Patrica, który próbował zmierzwić włosy Belli, Evelin i Jace’a, którzy cicho ze sobą rozmawiali oraz Courtney z Niną, siedzące jak najdalej od wszystkich.
O dziwo, pojawiły się na zajęciach, kiedy Damien przeprowadził z nimi rzeczową rozmowę, z której wynikało, że my także mamy w nich uczestniczyć. Ich Krąg. Nie miałam nawet okazji zezłościć się na de Wintera, bo byłam zbyt zajęta odciąganiem Isabelle od niego. Miała w oczach chęć mordu i z Jace’m ledwo daliśmy sobie z nią radę.
- Dziewczyny. – Damien zwrócił się w stronę dwóch pół Anielic, które spojrzały na niego bykiem. – Zaczynamy zajęcia.
Westchnęłam i usiadłam koło Belli, która w tamtym momencie kopnęła Patrica w piszczel. Szatyn stęknął i dokuśtykał do de Wintera przy akompaniamencie złośliwego chichotu Turner.
Ten trening to była katastrofa. Dziewczyny nawet nie próbowały udawać, że się starają. Wiedziałam, co jest tego przyczyną, ale umyślnie milczałam i udawałam, że nic nie widzę.
- Patrząc na ogólne umiejętności naszego Kręgu, mogę stwierdzić, że to Krąg ciot – powiedziała Isabelle, a ja parsknęłam śmiechem.
- Mówisz jak Jessika.
- Ale ja ci nie zabiorę Damiena – zauważyła, na co przewróciłam oczami.
- Ale chcesz go zabić.
Dziewczyna szturchnęła mnie łokciem i udała oburzoną.
- To zupełnie inna kwestia.
- Jasne – prychnęłam. – Wiesz co, zmieniłam zdanie. Niech go weźmie Jessika. Ona przynajmniej zabije go swoją miłością.
Spojrzałyśmy na siebie i zaczęłyśmy się śmiać, zwracając na siebie uwagę pozostałych. To po prostu było silniejsze od nas; to ta część przyjaźni, kiedy dwie osoby patrzą na siebie i porozumiewają się bez słów, ku ogólnemu zdziwieniu reszty.
- Helu się najadłyście? Macie głosy jak wiewiórki przed mutacją – stwierdził Patric, patrząc na nas sceptycznie.
- Helu się nie je, pijawko – palnęła Wampirzyca między salwami śmiechu. Komentarz Wampira tylko pogorszył sprawę, bo jeszcze bardziej zaczęłyśmy się śmiać. Do tego stopnia, że rozbolał mnie brzuch. Bella otarła łzę z kącika oka i wzięła głęboki oddech. – Dobra już, dobra. Spokój. – powiedziała drżącym głosem.
Uspokoiłyśmy się i już bez większych ekscesów przyglądałyśmy się poczynaniom Niny i Courtney. I jeśli mam być szczera, wolałabym śmiać się z niczego z przyjaciółką, bo to było bardziej ekscytujące od tego treningu.

***

- Z czego się śmiałyście? – zapytał Damien, kiedy dopadł mnie na korytarzu. Złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Przyparł mnie do ściany, uniemożliwiając ucieczkę.
- Z ciebie – odparłam z uśmiechem triumfu na ustach. Chłopak parsknął śmiechem i pokręcił głową. 
- Wyglądam jak wiewiórka przed mutacją?
Teraz już oboje się śmialiśmy. Kilka mijających nas osób, patrzyło na nas z zaciekawieniem, ale nic sobie z tego nie robiliśmy.
To była nasza chwila. Przez jakieś dziesięć sekund.
- Rany, idźcie do pokoju.
Zgromiłam wzrokiem Patrica, który stał za Damienem razem z rozbawioną Bellą. De Winter odsunął się ode mnie i odchrząknął, unikając wzroku tej dwójki. Postanowiłam się ulotnić, zanim zaczną się niezręczne pytania.
Wyprostowałam się i założyłam ręce na piersi.
- Goń się, wiewiórko.

***

- Przecież nie mogła zniknąć – jęknęłam zrozpaczona, patrząc na pustą salę chorych. Mojej mamy tutaj nie było. Nic nawet nie wskazywało, że kiedykolwiek tu przebywała. Jej łóżko było nienagannie posłane, a szafka nocna pusta. Żadnej szklanki czy czasopisma, w którym do znudzenia się zaczytywała.
- Spokojnie, Jace poszedł już po Meg – powiedziała pocieszająco Evelin, głaszcząc mnie po ramieniu. Oboje przyszli tu razem ze mną po kolacji, kiedy Bella gdzieś zniknęła.
Sekundę potem koło nas zmaterializowała się niska, rudowłosa kobieta, uśmiechając się szeroko. Złapała się pod boki i spojrzała na mnie z rozbawieniem.
- Twoja mama czuje się już lepiej i Cecile umieściła ją w jednym z pokoi dla gości. Bez obaw, kruszyno, nigdzie nie uciekła.
Odetchnęłam z niewyobrażalną ulgą, aczkolwiek nadal nie byłam niczego pewna. Grzecznie jej podziękowałam i wyszłam z pomieszczenia wraz z dwójką Aniołów. Byłam niespokojna, nie wiedząc o miejscu jej pobytu. Od czasu jej porwania byłam bardzo przewrażliwiona i wolałam mieć stuprocentową pewność, że wszystko z nią w porządku. Jak najszybciej chciałam znaleźć się obok niej.
- Gdzie są te pokoje? – zapytałam, patrząc w konsternacji na Jace’a.
Chłopak machnął niedbale ręką w głąb korytarza, a ja prychnęłam.
- Na przewodnika się nie nadajesz.
Blondyn wyszczerzył zęby w uśmiechu i złapał mnie po ramię.
- Chodź, niedoczekańcu. Bo zaraz ty dostaniesz skrzydeł.
Nie wiem, jak on odnalazł wśród tego gąszczu pokoi ten właściwy. Ale udało mu się to za pierwszym podejściem. Stanęłam przed drzwiami z numerem 30 i zawahałam się. Nie wiedziałam, czy zapukać czy po prostu wejść, jak do siebie. Odwróciłam się, aby poradzić się tej dwójki, ale ich już nie było.
Raz kozie śmierć. To tylko moja mama.
Wzięłam głęboki oddech i położyłam rękę na klamce, kiedy usłyszałam głosy. W pierwszym odruchu chciałam odejść, ale postanowiłam trochę poszpiegować. Teraz każda informacja jest cenna.
- Powinnaś była jej powiedzieć, Danielle.
Moja mama. Oraz jakiś cholernie znajomy i irytujący głos.
- Ona odkryje prawdę prędzej czy później i straci do nas zaufanie.
Widzę, że mamy do czynienia z geniuszem pierwszego stopnia stwierdził kąśliwie Upierdliwiec, a ja wywróciłam oczami, przyznając mu jednak racje.
Ja już zaczęłam ją odkrywać, ale nie od tej strony, co trzeba.
- Nie potrafię jej o tym powiedzieć – odezwała się moja matka drżącym głosem.
- To ją zabije, Danielle.
- Nie zwalaj całej winy na mnie! – krzyknęła, a ja usłyszałam, jak ktoś zbliża się do drzwi i naciska na klamkę.
Odsunęłam się i najciszej jak potrafiłam, pobiegłam na schody. W tempie zawodowego biegacza znalazłam się w swoim pokoju i usiadłam przy biurku, spoglądając tępo przed siebie.
Ja już nic nie rozumiałam. Wszyscy coś przede mną ukrywali, uważając, że tak będzie lepiej. Albo twierdząc, że to niebezpieczne.
Ja nie jestem kruchym jajkiem, z którym należy obchodzić się ostrożnie, bo może pęknąć. Widziałam więcej, niż oni myśleli.
I wiem więcej, niż im się wydaje.
A skoro nie chcą mi o niczym powiedzieć, sama się tego dowiem.